Powoli kończy się dzień. Zwyczajny, podobny do tak wielu innych, powszednich dni. Miał swoje radości, miał swoje chwile cienia. Tego dnia kolejny raz do wpięcia w archiwalia pojawiło się kilka dokumentów z adnotacją „Apostazja”. Ostatnio jest ich sporo. Kiedyś podobno zdarzały się najwyżej kilka w roku, przychodziły z zagranicy; pewnie ktoś nie chciał płacić dodatkowego podatku za Odrą, ktoś, może pod wrażeniem „Zachodu”, odcinał się do końca od korzeni, a ktoś inny, będąc daleko od domu, nabrał „odwagi”, której nie miał pod okiem babci.
Teraz takich aktów jest co najmniej kilka w miesiącu. I nie tylko z zagranicy. Z naszych parafii, z tych „dużych”, ale i z tych „małych” też…. Boli serce, bo za każdym z tych aktów jest przecież jakaś ludzka twarz, jakaś historia, która, przynajmniej w tej chwili, doprowadziła kogoś do stwierdzenia, że Boga nie ma, albo przynajmniej do przyjęcia za pewnik tego, że nawet jeśli jakiś Bóg jest, to ten konkretny człowiek nie chce już mieć nic wspólnego z Kościołem.
Wydaje się, że w dramatyczny sposób spełnia się Słowo Pisma. Drogi Boga nie są drogami ludzkimi. Bóg, żeby opowiedzieć o sobie, żeby dotrzeć do ludzkiego serca i żeby to serce pociągnąć do siebie, rzeczywiście działa często w sposób bardzo niekonwencjonalny i nieoczywisty, przychodzi drogą, której, chcąc kogoś przekonać do siebie, po ludzku byśmy nie wybrali. Błogosławieństwa, całkowite zaufanie „w ciemno”, że to, co przeżywamy z Nim, jednak ma sens, krzyż i wszystko, co on oznacza – to zdecydowanie nie są „ludzkie drogi”. Drogi Boga są tak inne od naszego rozumienia szczęścia, spełnienia, owocnie przeżywanej codzienności, że żyjemy czasem nawet nie próbując zatrzymać się przy nich, a logika sukcesu, popularności, wygrania swego za wszelką cenę, zwycięża nie tylko „w świecie”…. Czy więc Bóg nie chce być zrozumiany? Czy Miłość nie chce być odnaleziona, odwzajemniona, spełniona?
Kluczem pozostaje odpowiedź na proste pytanie: czego szukamy? Prawdę mojej drogi odsłaniają moje pragnienia. Można by powiedzieć: powiedz mi, o czym marzysz, a powiem ci, kim jesteś. Projektanci ludzkich marzeń dziś zrobili z nich dyscyplinę olimpijską: liczy się szybciej, wyżej, dalej; liczy się więcej, mocniej, zaraz. Zaczyna brakować miejsca na życie ciszej, wolniej, głębiej; życie skromniej, spokojniej, w ukryciu – to porażka. Przy tak zaprojektowanych marzeniach łatwo rozminąć się z Niebem…
Pan jednak pozwala się znaleźć. W naszym świecie też. Jego tęsknota za nami nie ma terminu ważności. Przypomni się, choćby karteczką do spowiedzi, bo rodzina poprosiła, żeby wujek został chrzestnym; będzie szukał przed ślubem, kiedy w końcu się uzna, że już na niego czas; czasem zapuka do serca bólem straty po odejściu kogoś bliskiego… Będzie na różne sposoby próbował spleść na nowo z drogą do Nieba ludzką drogę przez ziemię, chociaż nigdy na siłę, bo gwałt na ludzkiej wolności nigdy nie był Bożą drogą. Będzie cicho czekał, ostatnim krzyżem wisząc na ścianie nawet tego domu, w którym serce „wypisało się od księży”.
Powoli kończy się dzień. Ostatni akcent – „ignacjańskie” spotkanie w naszej płockiej „Studni”, w sprzyjającej modlitwie, wyciszeniu kaplicy. Delikatne światło. Mała grupa ludzi, którzy mogli by w tym czasie robić tysiące innych rzeczy – małe zakupy w galerii, kolejny odcinek serialu, spacer z psem czy rower, a jednak są tutaj. W ciszy. Tylko Słowo Boże. I tylko On, w Eucharystycznym Chlebie. Bez „fajerwerków”, tak po prostu i zwyczajnie. Bóg i ludzie, z wieczornymi odgłosami miasta w tle. Ludzkie i Boże drogi razem. Tak to się splata. Nawet jeśli Jego drogi nie są naszymi, i Jego myśli górują nad nami jak niebo nad ziemią, przecież pozwala się znaleźć….