Pierwszego dnia miesiąca siódmego przyniósł kapłan Ezdrasz Prawo przed zgromadzenie, w którym uczestniczyli przede wszystkim mężczyźni, lecz także kobiety oraz wszyscy inni, którzy byli zdolni słuchać. I czytał z tej księgi, zwrócony do placu znajdującego się przed Bramą Wodną, od rana aż do południa przed mężczyznami, kobietami i tymi, którzy rozumieli; a uszy całego ludu były zwrócone ku księdze Prawa. Pisarz Ezdrasz stanął na drewnianym podwyższeniu, które zrobiono w tym celu. Ezdrasz otworzył księgę na oczach całego ludu - znajdował się bowiem wyżej niż cały lud; a gdy ją otworzył, cały lud się podniósł. I Ezdrasz błogosławił Pana, wielkiego Boga, a cały lud z podniesieniem rąk swoich odpowiedział: «Amen! Amen!». Potem oddali pokłon i padli przed Panem na kolana, twarzą ku ziemi. Czytano więc z tej księgi, księgi Prawa Bożego, dobitnie, z dodaniem objaśnienia, tak że lud rozumiał czytanie. Wtedy Nehemiasz, to jest namiestnik, oraz kapłan-pisarz Ezdrasz, jak i lewici, którzy pouczali lud, rzekli do całego ludu: «Ten dzień jest poświęcony Panu, Bogu waszemu. Nie bądźcie smutni i nie płaczcie!». Cały lud bowiem płakał, gdy usłyszał te słowa Prawa. I rzekł im Nehemiasz: «Idźcie, spożywajcie potrawy świąteczne i pijcie napoje słodkie - poślijcie też porcje temu, który nic gotowego nie ma: albowiem poświęcony jest ten dzień Panu naszemu. A nie bądźcie przygnębieni, gdyż radość w Panu jest waszą ostoją».
Miasto ruin budziło się ze snu. Niewiele zostało z jego dawnej chwały. Mury były zburzone. W kamienne kikuty tego, co kiedyś było Jerozolimą, wgryzły się ślady zostawione przez babilońską pożogę. Ślady ognia i krwi. Wyciśnięta pieczęć zniszczenia i śmierci. Pustynia powoli zaczynała zabierać, co swoje, w nieżyjącym mieście. „Wy, którzy idziecie drogą, zobaczcie, czy jest na świecie boleść taka, jak moja” – snuły się nad miastem cieni lamentacje…
Taki był owoc snów o potędze ludzi, którzy uważali sami siebie za mocnych i mądrych, a byli tylko próżni i pyszni. Kamienne Tablice z czasu synajskiego ognia nie miały dla nich żadnej wartości. Co może dać przymierze z Bogiem? Przymierze z możnym sąsiadem – to droga ocalenia. Co użytecznego może przyjść ze słuchania Bożych Słów? Czy nie lepiej napić się wina i utwierdzać się w przekonaniu o własnym znaczeniu i potędze – przecież wysłannicy samego faraona siedzą przy tym samym stole i wydają się być pod wrażeniem bogactwa, które oglądają. W godzinie próby Sfinks nas ocali przed Lwem Północy.
Prawda ukazała się właśnie w godzinie próby. Nikt nie przyszedł na pomoc oblężonemu miastu. Umierało powoli, w straszliwych bólach długiego oblężenia. W końcu zapłonęło miasto i runęły jego mury. Spurpurowiały krwią nawet wersety psalmów. Do dawidowych pieśni dołączyły wiersze wspominające czas trwogi, czas, w którym w miejscu świętych zgromadzeń rozległ się krzyk wrogów i wzniosły się topory, a w spalonym miejscu najświętszym wzniósł się sztandar nieprzyjaciół. Miłośnicy wina i śpiewu szli spętani do krainy północy, do ziemi im obcej i nieprzyjaznej…
Jak może odrodzić się naród bez swojej ziemi? Kto może uleczyć rany duszy, skoro ci, którzy chcieli uchodzić za mędrców okazali się szarlatanami, kapłani Boga – sługami Beliala, prorocy – zręcznymi graczami na emocjach? Zostało Słowo. Znaleźli się ludzie, którzy w dniach ciemności pozostali mu wierni, i przechowali je w czasie wygnania. Pokolenie klęski wydało pokolenie ludzi, którym otworzyły się oczy, i którzy zrozumieli, że ocalić może tylko powrót do pierwotnej miłości, do wierności Panu, który przecież już raz wyzwolił swój lud, kiedy cierpiał w domu niewoli. I tak, nad rzekami Babilonu, ludzkie serca zaczęły składać na nowo dawne dzieje, zebrały razem dawne Prawa, spisały mądrość mądrych Bożym natchnieniem.
Od dni ognia i krwi minęło życie jednego pokolenia. Lew Północy padł pod strzałami Persów. Ludzie Judy usłyszeli, że jeśli chcą, mogą wracać do utraconego Miasta, i mogą podnieść z ruin świątynię Boga, Stwórcy Nieba i Ziemi.
I wrócili. Powitała ich spustoszona ziemia i wykrwawiona rana Jeruzalem. Miasto, o którym śnili, o którym opowiadali im ojcowie, teraz stało przed nimi – bez murów, bez ogrodów, bez świątyni. Trzeba było wiary, aby wrócić, i trzeba było miłości, żeby zostać. I trzeba było Słowa, żeby nie stracić nadziei. Nie ludzkiego słowa. Ludzkie słowa zwodzą i zawodzą. Podnieść ludzi tyle razy uwiedzionych i zdradzonych mogło tylko Słowo Boga.
Nad poranionym miastem budził się nowy dzień. Na dawnym miejscu salomonowego sanktuarium wzniesiono prostą świątynię, jakby obietnicę lepszych czasów. Od poranka największy plac miasta szczelnie się wypełnił. Czekali. Spracowani ocaleńcy. Potomkowie charyzmatycznych sędziów i szalonych królów, dziedzice bezkompromisowych proroków i zdeprawowanych kapłanów, dzieci klęski i architekci odbudowy. Czekali na słowo.
Kapłan powoli wchodził na podwyższenie. Trzymał w dłoniach zwój. Uniósł go. Wszyscy widzieli, jak powoli go rozwija. W ciszy, pod niebem zranionego miasta, do serc łaknących nadziei popłynęły słowa. Bereszit bara Elohim…. Na początku stworzył Bóg… I popłynęło Szema Israel, Adonai Elohenu, Adonai ehad… Słuchaj Izraelu, Pan jest naszym Bogiem, Pan jest Jedyny… Nie ma innego prócz Niego.. I to On cię wybrał, i ocalił, i wyprowadził z domu niewoli, i przyprowadził do ziemi ojców… Nie dlatego, że jesteś taki mądry i wielki, ale dlatego, że cię miłuje… więc będziesz miłował, Pana, Boga swego, całym swoim sercem…
I ludzie słuchali… I zrozumieli.. I popłynęły łzy. Te najpiękniejsze, jakimi może płakać człowiek – łzy nawrócenia, łzy zrozumienia, łzy miłości odnalezionej… Słowo Pana jest naszą opoką, co może uczynić nam człowiek…I Słowo stało się na początku, i bez Niego nic się nie stało z tego, co się stało.
I kiedy wypełnił się czas, przyszło do swoich….
Czy to tylko starodawne dzieje…? Czy tylko tamten, dawny świat taki był?
Wystarczy posłuchać.. wystarczy się wsłuchać.. A Ten, który daje zrozumienie Słowa, szukającemu pokaże drogę…