Nowe imię. Na marginesie Jr 33, 14-16

„Oto nadchodzą dni - wyrocznia Pana - kiedy wypełnię pomyślną zapowiedź, jaką obwieściłem domowi izraelskiemu i domowi judzkiemu. W owych dniach i w owym czasie wzbudzę Dawidowi potomstwo sprawiedliwe; będzie wymierzać prawo i sprawiedliwość na ziemi. W owych dniach Juda dostąpi zbawienia, a Jerozolima będzie mieszkała bezpiecznie. To zaś jest imię, którym ją będą nazywać: "Pan naszą sprawiedliwością" (Jr 33, 14-16)

Jeremiasz

Niebo nad Świętym Miastem zapomniało już, jak wyglądają czasy pokoju. Jerozolima żyła w przeczuciu nieuchronnej, ostatecznej klęski. Od strony Północy zbierały się nad nią chmury. Znad brzegów Babilonu nadciągała burza. Wyglądała jeszcze pomocy z Południa, ale władcy krainy piramid, koronowani wężem, nie zamierzali ginąć za pustynną twierdzę na wzgórzu, która nie miała dla nich żadnego znaczenia. Na tronie Dawida nie było już wojowników i mędrców. Nie było władców, którzy prosiliby Pana o pomoc. Nikt już nie układał psalmów. Nikt też nie wędrował z dalekich krain, aby podziwiać mądrość namaszczonych przez Pana. W dolinie Cedronu dopalały się ognie na ołtarzach Molocha.

Po ulicach Miasta żyjącego w cieniu trwogi chodził prorok - człowiek noszący w sobie słowo Boga. Chciał zrzucić to brzemię, ale nie mógł. Słowo zamilczane paliło go i nie dawało mu spokoju. Musiał je wykrzyczeć, nawet jeśli ceną było prześladowanie i pogarda ze strony tych, co siedzieli na urzędach.

Skończył się czas ludzi natchnionych Bogiem. Przyszła epoka rządów ludzi pijanych pychą. I w pałacach Dawida, i w świątyni Salomona byli już tylko mali cwaniacy, załatwiający swoje małe interesy. Królestwo Boga było dla nich pustym słowem. Świątynia – narzędziem zysku. To, że świątynia upada, a na tronie siedzą już tylko marionetki, obchodziło zresztą niewielu. Jak będzie śpiewał bard innych czasów: „wymarłym wielkim drzewom w ślad, skarlałe rodzą się kikuty”... Przed takimi sercami prorok musiał stawać w imię Pana, żeby, jeszcze raz, wołać, upominać, ostrzegać przed zagładą, którą, ślepi, sami na siebie ściągali.

Jeremiasz nie mówił od siebie. Dlatego nie mógł nie mówić. Posłał go Ten, który powołał go już w łonie matki, żeby wyrywał i sadził, żeby budował i niszczył. Więc szedł, i próbował ocalić. Kończyło się tym, że król demonstracyjnie wrzucił zapisane Bożym Słowem zwoje do ognia. Kapłani świątyni byli pierwsi w zadawaniu bólu swemu współbratu. Prosta konsekwencja tego, że już dawno Lew Judy ustąpił miejsca hienom, Prawo przestało znaczyć prawo, a sprawiedliwość – sprawiedliwość. Prawda, odarta z szat, dostawała razy od wszystkich możliwych rodzajów przewrotnych serc. Jedni kłamali półprawdami, żeby podgryźć przeciwników. Ci podgryzani kłamali półprawdami, żeby się odciąć wrogom. Jedni i drudzy nie widzieli, że używając imienia prawdy w imię kłamstwa sprawiają, że nikt już nie wierzył nikomu. Prawo, prawda, sprawiedliwość, miłość zostały zabite i zdeptane w świetle dnia. I nikomu to nie przeszkadzało. Gra toczyła się dalej. Ślepi i głusi, i bez Boga w sercu, chociaż z Nim na bluźnierczych ustach, gotowi podpalić świat, żeby tylko ich było na wierzchu.

Tylko Jeremiasza nie przestawało palić Słowo Pana… I to Słowo stało się dla niego ucieczką i nadzieją. To Słowo mówiło mu: to się kiedyś skończy. Ludzka przewrotność nie ma ostatniego słowa, nawet jeśli na ziemi wydaje się, że tryumfuje. Kłamcy mogą wołać, co im się wydaje słuszne. Cyniczni gracze mogą dalej radzić się swoich wyroczni, jak zagrać, żeby wygrać, mimo przegranych kart. To wszystko do czasu. Przyjdzie chwila, kiedy staną przed Bogiem w świetle prawdy, której już nie będą mogli zakłamać.

I pozwolił Bóg swojemu człowiekowi zobaczyć czas, kiedy Święte Miasto będzie znów bezpieczne. I zobaczyć ludzi, którzy nie będą gwałcić prawdy świętych słów. Pan sam będzie ich sprawiedliwością.

Ludzkie serca chcą sprawiedliwości. Pragną jej jednak często według własnych wyobrażeń. Widzą w sprawiedliwości zaspokojenie żądań, które uważają za słuszne, i wyegzekwowanie praw, które uważają za sobie należne. Więc urządzają świat tak, żeby spełniła się ich sprawiedliwość. Może dlatego ten świat jest tak bardzo niesprawiedliwy.

Może dlatego ci, którzy łakną i pragną sprawiedliwości takiej, jak widzi ją Bóg, stają w tym samym szeregu szczęśliwych błogosławionych, w którym są już cisi, pokorni, płaczący, prześladowani. Ich pragnienie i ich głód zaspokoi królestwo niebieskie. To ziemskie ma inne prawa, i inną sprawiedliwość. Taki po prostu jest świat. I nie zanosi się na zmiany.

Przyjdą jednak dni, kiedy Pan wypełni swoją zapowiedź. I wzbudzi Dawidowi potomstwo sprawiedliwe. I wtedy nastaną dni, kiedy Święte Miasto będzie miało nowe imię: Pan naszą sprawiedliwością.