Była noc. Uczeni w Prawie badali Prawo. Władca nie swojej ziemi śnił swoje niespokojne i krwawe sny. Niewolnicy marzyli o wolności. Ubodzy marzyli o odmianie losu. Zamożni marzyli, żeby wszystko zostało tak, jak jest. Kapłani byli znużeni składaniem ofiar, a lud był znużony znużeniem kapłanów. Posłuchaliby proroka, ale proroków nie było. Czekali na Pomazańca, ale ten wciąż nie przychodził w chwale, z mocą, z potęgą, aby spełnić sny i marzenia. Nie czekał na Niego może jedynie król w koronie nie swojej ziemi. Niektórzy kapłani również nie przejmowali się oczekiwaniem – wystarczyła im ich część z ofiar, a Ten, który miał przyjść, nie musiał się spieszyć.
Oczekiwany nieoczekiwanie dla wszystkich, przyszedł niezauważony przez nikogo. Zaczęło się od tego, że pewien kapłan staruszek oniemiał z niewiary i radości zarazem. Niewiele później pewna młoda dziewczyna z małej wioski na końcu świata, zdziwiła się, że zaczęli przychodzić do niej aniołowie. Tylko jeden młody Mąż zdziwił się, że jego przyszła Żona oczekuje Dziecka, i razem musieli zmierzyć się z Tajemnicą, która wymyka się słowom, chociaż jest Słowem, które stało się Ciałem.
A potem z Miasta na Siedmiu Wzgórzach nigdy nie widziany w tych stronach Imperator zechciał policzyć swoich poddanych, również tych w najmniejszych prowincjach na końcu świata. I tak dziedzic imienia Synów Dawida musiał wyruszyć w drogę do korzeni swego rodu. Nie wiedział, że właśnie wypełnia się obietnica wyśpiewana przez dawnych proroków. Betlejem miało się dowiedzieć, dlaczego nie jest najmniejszym spośród miast Judy. Nie wiedziało o tym, dlatego przyjęło swojego jak obcego.
I wtedy właśnie wypełnił się czas. I stało się. I Dziewica stała się Matką. I człowiek wziął w ramiona Boga.
Nikt nie zauważył, oprócz pasterzy, i kilku pięknoduchów patrzących w gwiazdy i gotowych iść za nimi na koniec świata. I tylko owce zdziwiły się, że ktoś śpi w ich żłobie.
Słowo stało się ciałem. Ziemia stała się niebem Nieba.