«Zapytaj dawnych czasów, które były przed tobą, zaczynając od dnia, w którym Bóg stworzył człowieka na ziemi, zapytaj od jednego krańca niebios do drugiego, czy nastąpiło tak wielkie wydarzenie jak to lub czy słyszano o czymś podobnym? Czy słyszał jakiś naród głos Boży z ognia, jak ty słyszałeś, i pozostał żywy? Czy usiłował Bóg przyjść i wybrać sobie jeden naród spośród innych narodów przez doświadczenia, znaki, cuda i wojny, ręką mocną i wyciągniętym ramieniem, dziełami przerażającymi, jak to wszystko, co tobie uczynił Pan, Bóg twój, w Egipcie na twoich oczach? Poznaj dzisiaj i rozważ w swym sercu, że Pan jest Bogiem, a na niebie wysoko i na ziemi nisko nie ma innego. Strzeż Jego praw i nakazów, które ja dziś polecam tobie wypełniać; by dobrze ci się wiodło i twym synom po tobie; byś przedłużył swe dni na ziemi, którą na zawsze daje ci Pan, Bóg twój».
Słowo nas zaprasza, więc z otwartym sercem pytamy dawnych czasów, które były przed nami, jak to było „od początku” między Bogiem a ludźmi. I stajemy wobec wielkiej księgi historii zbawienia, jak nad brzegiem wielkiej rzeki, która ma swoje źródła w błogosławionych potokach Edenu, a kończy się w Nowym Jeruzalem, gdzie wszystko stanie się nowe.
To rzeka o niespokojnym nurcie i wielu meandrach. I było tak, jak w historiach o niespełnionej miłości. Obie strony pragnęły spotkania, Bóg szukał i szukał człowiek, a jednak trudno było nad dwoma brzegami rzeki tęsknoty położyć most spotkania.
Po ludzkiej stronie urwiska, po każdej kolejnej zdradzie, gęstniały krzewy wstydu i osuwały się w dół kamienie potępienia. Wydawało się, że ludzie wkładają wiele wysiłku w to, aby oddalić zamieszkany przez siebie brzeg od tego Bożego, chociaż na dnie serca mieszkało w nich wspomnienie o bliskości, podtrzymywane powtarzaną z pokolenia na pokolenie opowieścią o tych dniach, kiedy Stwórca i Jego Człowiek razem patrzyli na drzewa Ogrodu, zanim został zerwany owoc nieposłuszeństwa.
Ludzkim sercom jednak nie wystarczały spacery z Bogiem w ciszy wieczornego powiewu. Przepaść wybuchła, kiedy człowiekowi nie wystarczyło, że jest koroną stworzenia, że jest uprzywilejowanym stróżem Ogrodu. Przyjaźń Boga, Jego bliskość, przegrały z absurdalną pokusą – człowiek zaczął chcieć być Bogiem. I im bardziej człowiek chciał być bogiem, tym mniej był człowiekiem. Im bardziej człowiek chciał być bogiem, tym szerszą i głębszą rzeką płynęły ludzkie łzy i przelana przez innych ludzi krew, i ludzka niemoc.
Im bardziej człowiek chciał być bogiem, tym dalej był od tego, za czym tęsknił. A im bardziej tęsknił, tym mocniej chciał o tęsknocie zapomnieć, i tym głośniej ogłaszał się bogiem. Toczyło się błędne koło. I mimo tego, że ciągle pogłębiała się przepaść, już nie tylko między Bogiem a ludźmi, ale i między ludzkimi sercami, wciąż nie brakowało chętnych do ogłaszania się „panami i bogami” dla innych. Świat wydawał im się szachownicą, ludzie – pionkami, którymi można dowolnie grać, bawić się, ranić, nie pytając o ból i bez liczenia się z karą. I tak brnęli „nibybogowie” przez życie, aż do gorzkiego przebudzenia konania i śmierci, kiedy już nie mogli dalej uciekać od tego, że jednak nie są tacy boscy. I wtedy, w chwili ostatniego tchnienia, o której „bogowie” nie chcieli nawet myśleć, budzili się przerażeni pustką, którą nieśli w sobie, i którą siali wokół siebie, kiedy myśleli, że są tacy mocni i wielcy.
I byłoby dla ludzkich serc za późno, gdyby nie to, że po Bożej stronie rwącego nurtu rzeki dziejów zbawienia ciągle wyciągały się ręce w stronę ludzkiego brzegu. Wybrał Bóg naród, najmniejszy ze wszystkich, najbardziej zagubiony, zniewolony i pogardzany. Wybrał Bóg naród bezsilny wobec innych, wielkich, królewskich, „boskich”. I do tego ludu mówił przez ogień i moc, i temu ludowi opowiedział o sobie, i przypominał, że nie odnajdzie ludzkie serce spokoju, dopóki nie uzna, że Jeden Jest i nie ma innego.
I w tym narodzie stał się Bóg dla ludzi Człowiekiem. I powiedział Bóg ludziom, że nie przestał ich kochać. I powiedział im, że najbardziej serce się spełnia w miłości, czyli wtedy, kiedy zapomina o sobie. I powiedział Bóg-Człowiek, że największym się jest wtedy, kiedy się służy, że najmocniejszym jest się wtedy, kiedy rezygnuje się z przemocy. Mówił ludziom Bóg-Człowiek, że nie są sami, i że boskość się w nich naprawdę odbija, kiedy są wspólnotą – bo on Jest Jeden a Trzej: Ojciec-Syn i Duch. I że żyje się naprawdę wtedy, kiedy życie się oddaje, i za tych, którzy kochają, i za tych, którzy nienawidzą…
I ludzie wzięli Boga-Człowieka za ręce i za serce. I przybili do drzewa. Nie wiedzieli, że właśnie kładą most nad przepaścią tęsknoty; że dopełnia się czas pojednania. I tak Jeden Jest. I nie ma innego. Okazuje swą moc w tchnieniu Ducha. Przebitym sercem okazuje miłość. Promieniuje ojcostwem na osierocone serca. Jeden jest, i nie ma innego. Z Nim w Nim jest wszystko. Bez Niego nawet to, co się wydaje, że jest, znika. To nie tylko opowieść „dawnych czasów, które były przed nami.” To dziś. I jutro. I wieczność.