Tuż obok kaplicy Jasnogórskiej Czarnej Madonny, kiedy wejdzie się na piętro schodami od strony zakrystii, przed oczyma pojawi się jeden z najbardziej chyba niezwykłych widoków, jakie nosi w sobie sanktuarium Królowej Polski. Na ścianach korytarza zawieszone są obrazy tworzące cykl Golgoty Jasnogórskiej - stacje Drogi Krzyżowej i stacje Drogi Światła. Ich autorem jest Jerzy Duda – Gracz. Trudno spotkać inne pomoce do przejścia Drogą Sprawiedliwego, Cierpiącego i Zmartwychwstałego, które byłyby nasycone tak mocno uderzającą do serca symboliką, tak bardzo nasycone emocjami, tak współczesne i tak prawdziwe...
Spotkamy Go właśnie tam. Przy pierwszej stacji, przed naszymi oczyma stoi Skazaniec. Wątła postać, niemal ogołocony Człowiek-Bóg, Sprawiedliwy, przepasany szkarłatną szmatą, ze związanymi rękoma i spuszczoną głową. Ponad Nim i jakby poza Nim są ci, którzy wydali wyrok: człowiek w prokuratorskiej todze, z przepaską ślepca na oczach, któremu uniżona służąca gotowa jest podać wodę do obmycia rąk, i las reflektorów, mikrofonów i dziennikarzy... Nikogo nie interesuje prawda. Nikogo nie wzrusza dramat dziejącej się niesprawiedliwości. W stronę Skazańca zwrócona jest tylko dwójka dzieci, i kobieta, w zamyśleniu obserwująca całą scenę. Pośrodku wszystkiego On – sprawiedliwy schwytany podstępem, wystawiony na próbę łagodności i cierpliwości, dotknięty obelgą i katuszą. Samotny. Przegrany. Skazany. Zasądzony na śmierć haniebną.
Sprawiedliwy niesprawiedliwie skazany ma w sobie coś, co nie pozwala oderwać od Niego oczu. W tej scenie nie można być tylko widzem. Ma się poczucie, że to wszystko tak naprawdę dzieje się tu i teraz. Wymiar sprawiedliwości, chromy i ślepy, dziennikarskie hieny z „prawdą” na ustach, gotowe sprzedać się najpodlejszym kłamstwom. Przerażający w swoim sposobie działania spektakl, w którym na scenie życia osądza się i wydaje wyroki poza prawem i poza sprawiedliwością, nagą prawdę wystawiając na pośmiewisko a uczciwość wypędzając na margines życia „wielkich”.
Słowo z Księgi Życia przynosi światło i pocieszenie w mroki tego dramatu. Słowo, ponieważ jest żywe – nie neguje żywej rzeczywistości i nie ubarwia jej, kiedy ją opisuje. Rzeczywiście tak było, niestety tak jest, i pewnie tak będzie, że ludzie przewrotni będą brać górę nad wiernymi prawdzie, aż do czasu, kiedy Osądzony Sprawiedliwy nie przyjdzie powtórnie.
Zanim autor Księgi Mądrości opisze spisek niesprawiedliwych, odsłania ich myśli i wskazuje na to, co oni sami uważają za podstawę swojej władzy: „nasza siła będzie nam prawem sprawiedliwości” (Mdr 2, 11). Na tym właśnie opiera się przekonanie niesprawiedliwych o własnej bezkarności: na własnej sile, której źródłem jest zdobyta władza i posiadany majątek. Lektura 2-go. rozdziału Księgi Mądrości tłumaczy w doskonały sposób, w kilkunastu prostych wierszach, dlaczego nasz ludzki świat wciąż znaczony jest tak wielkim bólem prawych, ale wciąż bezsilnych wobec przemocy serc. Niesprawiedliwi żyją w świecie, którego horyzont nie wykracza poza doczesność, i czują się w nim dobrze, taki świat im wystarcza. Nieśmiertelność jest dla nich złudzeniem, Boży sąd nad ich czynami – według nich pewnie nigdy się nie ziści.
Jeśli człowiek zapomni, że ma nad sobą Boga, że czeka go spotkanie twarzą w twarz ze Stwórcą, a konsekwencje czynów przedłużą się aż do wieczności – jeśli wykluczy się to wszystko, wtedy objawiają się prawdziwe ludzkie wilki, które, im świętsze mają na sobie szaty, tym więcej zła czynią. Dlatego sprawiedliwy jest przeszkodą. Dlatego sama Jego obecność jest trudna do zniesienia. Dlatego słowa prawdy, które głosi, stają się nie do przyjęcia przez serca przyzwyczajone do ciemności kłamstwa.
Niesprawiedliwi sprawiedliwość zamieniają na „naszość”. Doktryna „naszości” jest prosta. Jesteś nasz – nic ci się nie stanie. A jeśli nie chcesz z nami kłamstwa nazywać prawdą, nie chcesz z nami działać „po naszemu”, albo, co gorzej, zaczynasz nazywać obłudą, cynizmem i fałszem postępowanie „naszych” tak bardzo przecież kryształowych „ludzi sumienia”-to się nie dziw, że podziękujemy ci tak, jak na to zasługujesz. Chciało ci się nazywać rzeczy po imieniu, to nie dziw się, że damy ci imię rzeczy i odstawimy cię do najciemniejszego kąta.
Bóg, który stał się człowiekiem, przyszedł jak Sprawiedliwy do niesprawiedliwych. Jego słowa były jak balsam dla serc tęskniących za prawdą. Cisi, ubodzy duchem, łaknący sprawiedliwości, prześladowani, wykluczeni przylgnęli sercem i życiem do Jego słów. Ludzie o sercach zranionych i biednych, ale prawdziwych, jak prawdziwe i szczere są serca dzieci, poszli za Nim.
Ludzie nasyceni władzą, bojący się, żeby nie ujawniła się ich małość i ich zakłamanie, odrzucili Go. Wydał Go człowiek, który zamienił życie dla miłości na życie dla pieniędzy. Oskarżali Go kapłani, pod pozorem troski o czystość wiary ukrywający swoje ciemne sprawki. Zaślepieni kłamstwem ludzie woleli ocalić zbrodniarza niż dobroczyńcę. Ostatecznie osądzili Go kłamcy i karierowicze. Skazał Go urzędnik bojący się stracić stanowisko.
A On pozwolił, aby to wszystko się wykonało. I dopuszcza, że dzieje się do dziś. Mechanizm sprawnego działania zasadzki na Sprawiedliwego wypróbowuje każde ludzkie pokolenie. A On – jak mówił – zwycięża ocalony. I ocala tych, którzy razem z Nim idą drogą prawdy, pomimo wszystko.