Cierpiący Sługa i pochyleni z troską. Na marginesie Iz 53, 10-11

Spodobało się Panu zmiażdżyć swego Sługę cierpieniem. Jeśli On wyda swe życie na ofiarę za grzechy, ujrzy potomstwo, dni swe przedłuży, a wola Pańska spełni się przez Niego. Po udrękach swej duszy, ujrzy światło i nim się nasyci. Zacny mój Sługa usprawiedliwi wielu, ich nieprawości On sam dźwigać będzie. (Iz 53, 10-11)

Golgota3

„Oko za oko, ząb za ząb” – takiej miary używała od wieków ludzka sprawiedliwość. Od czasów kodeksu Hammurabbiego i klasycznego rzymskiego prawa, mierząc ludzką miarą, kierowano się prostą zasadą: każdemu to, co mu się należy. Za dobro „należy się” dobro, za zło „należy się” odpowiednia odpłata i wymiar kary.

Wydaje się, że tak właśnie powinna działać sprawiedliwość: każdemu, bez wyjątków, według uczynków, ani mniej, ani więcej niż to, na co zasłużył. Jedno uszczęśliwienie serca daje jako „nagrodę” jedno uszczęśliwienie serca; za wyrządzoną krzywdę – „należy się”, w równym stopniu, odpłata w cierpieniu. Rachunek musi się zgadzać.

Jest jednak taki rachunek, którego wina obciąża każde ludzkie serce, a w miejscu przeznaczonym dla pokrzywdzonego - stoi Bóg. Wina wynika ze świadomego i dobrowolnego wybierania śmierci, wbrew zaproszeniu do życia; z życia nienawiścią, wbrew zaproszeniu do miłości; z ograniczania życiowych horyzontów tylko do prochu ziemi, wbrew zaproszeniu do nieskończoności.

Wszyscy zgrzeszyli, i pozbawieni są chwały Bożej”(Rz 3,23) a „zapłatą za grzech jest śmierć” (Rz 6,23). Nie za „niektóre grzechy”, nie tylko za grzechy popełnione „w pewnych okolicznościach”, nie tylko za grzechy „ciała” – za każdy grzech, to znaczy – za każde świadome uśmiercenie miłości, dobra, prawdy, piękna, zapłatą jest śmierć. I tak, jak wobec śmierci, tak i wobec grzechu – wszyscy ludzie są równi. Więcej może nawet – wobec tej sprawiedliwości większą odpowiedzialność mają ci, którzy z powołania, z urzędu, z mocy misji, której się podjęli wobec innych, zostali ustanowieni, aby być świadkami prawdy, miłości, dobra i piękna. Jeśli ktoś wchodzi dobrowolnie do jaskini lwa, powinien wiedzieć, czego się spodziewać. Inaczej jest jednak, kiedy ktoś wchodzi do świątyni życia, prawdy i dobra, a spotyka nagle śmierć, kłamstwo i ohydę, a ostrze śmierci niespodziewanie wysuwa się z pasterskiej laski.

Jak wyrównać taki rachunek? Jaką miarę znajdzie sprawiedliwość, żeby było sprawiedliwie? Czy jest nadzieja na to, żeby wobec prawdy o śmierci niesionej przez grzech, wobec tak dominującego, powszechnego zła, jednak ocalić życie?

Zraniony Bóg ma pełne prawo zostawić człowieka w mocy tego, co człowiek sam dla siebie wybrał. Prawo i śmierć zapomniały jednak o jednym – zapomniały o tym, że Bóg jest Miłością. Sprawiedliwością miłości jest przebaczenie. Tak Miłość zwycięża zło: poprzez jeszcze większe dobro; tak Miłość zwycięża nienawiść: poprzez jeszcze większe miłosierdzie; tak Miłość zwycięża śmierć – biorąc śmierć na siebie…

Bóg to wszystko ludziom opowiedział. Wyśpiewał miłość w pieśniach o Słudze, którym, kiedy wypełnił się czas – sam się stał dla ludzi. Sługa cierpi niesprawiedliwie i niewinnie. Jest zmiażdżony cierpieniem. Dźwiga nieprawości wielu. Bóg sam spłaca dług sprawiedliwości, której ludzie nie byliby nigdy w stanie się wypłacić tak, aby wyrównać krzywdy i pozbawić śmierć jej moc. Ludzkie serca chętnie i często sięgają po owoce niosące śmierć, jednak zwycięstwo nad nią jest poza możliwościami człowieka. Gdyby nie Bóg – Sługa, Bóg-Miłość, gdyby nie On – wydany na ofiarę za grzechy, ludzkie serca kończyły by w miejscu, które same wybrały, w miejscu potępienia, w królestwie śmierci.

Słowo stało się ciałem. Bóg stał się człowiekiem. I to wszystko działo się na ludzkich oczach. Bóg poddał się próbie „pod każdym względem, podobnie jak my”(Hbr 4,15). Dotknęło Go wszystko, nie uległ tylko grzechowi.  Bóg współ-czuje z nami. Naprawdę. Dla nas – ludzi, dla Ciebie, który to czytasz, i dla mnie, który to piszę, Światło przyjęło chrzest  - to znaczy zostało zanurzone w ciemności, Życie wypiło kielich śmierci, Miłość została wywyższona - aż do ukrzyżowania.

Tak Bóg – Sługa nas usprawiedliwił. Wprowadził nową kategorię sprawiedliwości – miłosierdzie. Dał nowe prawo. Już nie „oko za oko, ząb za ząb”, ale „uderzył cię ktoś w jeden policzek-nadstaw mu drugi”, „kochaj swoich nieprzyjaciół i módl się za tych, którzy cię nienawidzą”, wreszcie „bądź miłosierny, a miłosierdzia dostąpisz”.

Nad wydanym w nasze ręce Bogiem zbyt łatwo przeszliśmy do porządku dziennego. Tak nam blisko do synów Zebedeusza, tak już byśmy chcieli tylko dzielić miejsca w królestwie niebieskim… Bóg…? W końcu On przecież „nie mógł inaczej”. Miłość nie mogła zaprzeczyć sobie nienawiścią…

Jasnogórska Golgota znów pomaga zrozumieć bicie Bożego serca… Patrzymy na Boga – Sługę, na Boga – Ofiarę… Owszem, pochylamy się z troską nad Jego krzyżem, najchętniej wtedy, kiedy świat patrzy. Kiedy świat odwraca wzrok, kiedy gasną światła medialnych reflektorów, kiedy człowiek zostaje sam na sam z człowiekiem, znów zbyt często swoje owoce zaczyna zbierać ciemność i śmierć. Krzyż Sługi staje się coraz cięższy, coraz to nowe na nim ślady krwi, i coraz bardziej przerażające ślady cierpienia Tego, który wziął na siebie cierpienie i krzywdy niewinnych..

Tu objawia się różnica między Bożym a ludzkim widzeniem rzeczywistości. Według ludzkiej sprawiedliwości wszystko jest proste i jasne. Można zmierzyć, zwarzyć i wymierzyć. Wymierzona kara czasami odstraszy następnych, czasami nie odstraszy nawet samego sprawcy, który za chwilę znów zrobi to samo. Oczu wprawdzie jest tylko dwoje, ale zębów zdecydowanie więcej. Objęty karą żałuje raczej tego, że dał się złapać, niż tego, że zrobił coś złego. Wymierzający i publicznie piętnujący ma satysfakcję ze spełnionego obowiązku i z poczucia własnej sprawiedliwości. Może nadal pochylać się z troską nad upadłą moralnością innych, własną chowając za zasłoną tajemniczych kurtyn. Przecież któż by podejrzewał pasterza o działanie na szkodę owiec, strażaka o podpalenia, stróża moralności o niemoralne zachowania…

Cierpienie niewinnych stało się elementem medialnych spektakli. Krzyż nie robi już na nikim wrażenia… Może dlatego ludzie, którzy zrozumieli dar, jaki otrzymali w miłosierdziu Pana, nigdy nie byli obojętni na zło. Nie zastygli w bezczynnym odrętwieniu, ale poszli za zmiażdżonym cierpieniem Sługą, i pili z Jego kielicha, i przyjęli Jego chrzest…

Przed każdym ludzkim sercem to samo rozstaje dróg. Iść za Sługą, lub co najwyżej „pochylać się z troską”, z coraz większym skupieniem na sobie i z coraz mniejszym współczuciem dla ciągnącego krzyż Boga. Na końcu tylko jednej z tych dróg czeka życie. Tam, gdzie się życie oddaje.