Helena Kowalska na zdjęciu, które wycięłam przed laty z jakiejś gazety, ma zadarty nos, radośnie się uśmiecha, na pierś spływa jej gruby, długi, chyba rudy warkocz. Stoi w otoczeniu zieleni i cała jest taka świetlista. Ewidentnie bije z niej optymizm. To moje ulubione zdjęcie przyszłej Świętej. Ulubione, bo prawdziwe. W niczym nie przypomina ono wyretuszowanego wizerunku z obrazu w płockim sanktuarium czy w Wikipedii, choć tam akurat zamieszczono także zdjęcie 18-letniej Heleny.
Kilka lat temu ks. Mieczysław Ochtyra, ówczesny rektor Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Płocku mówił, że Faustyna „drażniła” siostry. Myślę, że pewnie także z powodu swojej chorobliwości. Na tych, którzy często się na coś skarżą (choć Faustyna tego nie robiła) patrzymy podejrzliwie, czy to aby nie hipochondria, zespół Münchhausena czy też chęć ucieczki od obowiązków. W końcu inni robią swoje i nie narzekają, co najwyżej na ich nadmiar.
Faustyna w Płocku wykonywała proste prace fizyczne i rysowała Jezusa palcem na stolnicy z mąką. Była bardzo niezadowolona z pierwszego namalowanego obrazu Jezusa Miłosiernego. Do tego stopnia, że, jak usłyszałam w KRP, obraz przez jakiś czas wisiał… przodem do ściany. Niezadowolenie, to stan, którego perfekcjoniści doświadczają nader często. A Faustyna widziała, że obraz z wizji i obraz na płótnie, to dwa odmienne obrazy.
Nie wiemy, kto z naszego otoczenia będzie świętym. Może jest to ktoś, kto dziś nas najbardziej drażni, ale ostatecznie, gdy trzeba będzie jasno się określić, „pójdzie za Nim”?