„I mówił do nich: «Gdy do jakiego domu wejdziecie, zostańcie tam, aż stamtąd wyjdziecie. Jeśli w jakim miejscu was nie przyjmą i nie będą słuchać, wychodząc stamtąd strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo dla nich!»” (Mk 6,10-11)
To było dość dawno, przed Covidem, strajkiem pewnych kobiet, dokumentami Sekielskiego, filmem Smarzowskiego i książką Overbeeka. Znajomy ksiądz opowiadał o tym, że praca duszpasterska często jest niedoceniana, negatywnie komentowana przez współpracowników czy lekceważona przez wiernych. Jak sobie z tym radzić? Trzeba strząsnąć proch i iść dalej.
Te proste, ewangeliczne słowa utkwiły mi w pamięci. I przyszły czasy, gdy ludzie Kościoła coraz częściej zmuszeni są strząsać proch. W tradycji żydowskiej proch z nóg strzepywało się po to, aby nie wnosić na uświęconą ziemię pyłu z ziemi, na której czczono bóstwa. Był to gest symboliczny, ale bardzo ważny.
Symboliczne strząsanie prochu z nóg oznacza też akt uwalniania się od odrzucenia przez innych. Czasami przecież ktoś bezpodstawnie oskarża nas o niecne czyny, a jego zła opinia „przylepia się” do nas. Strząsnąć z siebie kurz ludzkiej niechęci, to znaczy wybrać wolność od ludzkich ocen i plotek na rzecz osądu Boga, który najlepiej zna nasze serce.
Jezus odwołuje się do gestu strząśnięcia prochu, aby przypomnieć posłanym, że muszą być świadomi trudnej, a czasem wrogiej rzeczywistości, która ich czeka. Odpowiedzią jednak nie może być odwet czy zemsta, ale modlitwa oraz wołanie do Pana, żeby dał siłę do przetrwania, uwolnił od ograniczeń, pozwolił iść naprzód i dalej robić swoje.
„Gdy do jakiego domu wejdziecie, tam pozostańcie i stamtąd będziecie wychodzić. Jeśli was gdzie nie przyjmą, wyjdźcie z tego miasta i strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo przeciwko nim!». Wyszli więc i chodzili po wsiach, głosząc Ewangelię i uzdrawiając wszędzie” (Łk 9,4-6).
Apostołowie, niezrażeni przeciwnościami, pokonawszy kłopoty, wyruszyli w dalszą drogę. Ba! Kłopoty i trudności miast załamać, zaktywizowały ich do jeszcze bardziej intensywnej pracy. Głosili słowo Boże, ale też uzdrawiali i wypędzali złe duchy. To znaczy, że moc Boża z nimi była, wszak sami z siebie nie byliby w stanie leczyć na ciele i duszy spotkanych ludzi ani skutecznie stosować egzorcyzmów.
Podobnie jak Żydzi niegdyś oddzielali się od wszystkich, którzy czcili fałszywych bogów, tak obecnie katolicy, którzy są świadomi wagi Kościoła i jego nauczania, a zwłaszcza prawdy płynącej z Ewangelii, źle znoszą sytuacje, gdy widzą, że inni zamykają się na słowo Boże. Odrzucony proch ma jeszcze jedno zadanie: skłonić do przemyślenia swojego przekonania, czy rzeczywiście postawa słuchania Boga, którą prezentuję, jest właściwa? Może to na moim progu znajdę proch zamknięcia się na bliźnich, albo, co gorsza, na Boga?
„Słowo Pańskie szerzyło się na cały kraj. Ale Żydzi podburzyli pobożne a wpływowe niewiasty i znaczniejszych obywateli, wzniecili prześladowanie Pawła i Barnaby i wyrzucili ich ze swoich granic. A oni, strząsnąwszy na nich pył z nóg, przyszli do Ikonium. A uczniowie byli pełni wesela i Ducha Świętego” (Dz 13,49-52).
Apostołowie poszli dalej, z radością i wiarą, że Duch Pana im towarzyszy. I my musimy iść dalej. Bóg, który powstał z martwych, czym oszołomił i wierzących, i niewierzących, też poszedł dalej. I niejednokrotnie strząsał proch. Apostołowie po zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa i tak mieli gorzej niż my współcześnie. Chrześcijaństwo u swych początków zniosło trudy niewyobrażalne, w tym prześladowania, a mimo to przetrwało. Przetrwamy i my. Mamy jednego Mistrza - Jezusa Chrystusa, który zwyciężył śmierć. Jeśli On jest z nami, któż przeciw nam? (por. Rz 8,31).