Kilka dni temu telewizja przypomniała spektakl o siostrze Wandzie Boniszewskiej z bezhabitowego Zgromadzenia Sióstr od Aniołów - stygmatyczce, żyjącej w latach 1907-2003. Kilka lat temu znalazłam gdzieś wiersz jej autorstwa, dedykowany Jezusowi. Zapisałam go, a dopiero potem sprawdziłam kim była ta kobieta. I dowiedziałam się, co w życiu przeszła.
„Ja depcę marne radości tej ziemi.
Odtrącam czarę słodyczy.
I tęsknię tylko za cierniami Twymi,
Twoich pożądam goryczy.
(…) I w krwawe tylko przystrojona róże,
Na Twoje stanę wezwanie.
W wybranym umieścisz mię chórze,
Przy stopach Twoich o Panie”.
Wiersz powstał, bo siostra Wanda miała wizje Jezusa konającego. Na jej stopach, dłoniach i boku w Wielki Czwartek 1934 roku pojawiły się stygmaty. Gdy było to możliwe, próbowała je ukryć. Gdy rany się otwierały, płynęła z nich krew, którą przesiąkały bandaże. Miewała drgawki, po których rany stawały się bardziej widoczne. W Wielkim Tygodniu 1942 roku „przez kwadrans jakby umierała”. Wołała wtedy jak Jezus na krzyżu: „Boże mój, czemuś mnie opuścił”. Miewała ekstazy, podczas których czuła, jakby była u stów Krzyża.
Zachowały się relacje sióstr i osób świeckich, które świadkami zatrważających zjawisk.
Do Zgromadzenia Sióstr od Aniołów (które wedle charyzmatu są „siostrami aniołów nieba i ziemi, czyli kapłanów”), wstąpiła mając lat 17. W czasie obłóczyn usłyszała głos Jezusa mówiący, że chce On uczynić z niej ofiarę. Gdy zauważyła czyjeś niegrzeczne zachowanie, decydowała się cierpieć za cudzy grzech. Swoje cierpienia ofiarowała jednak głównie w intencji kapłanów i zakonów.
Została przebadana pod względem psychiatrycznym. Specjaliści orzekli, że z jej głową jest wszystko w porządku. Nie histeryzowała. Nie ulegała złudzeniom. Nie bywała w malignie. Nie udawała mistyczki. Była za to „całkowicie poddana kierownictwu duchowemu oraz przełożonym”. Jej spowiednikiem nadzwyczajnym był abp Romuald Jałbrzykowski, pocieszał ją. Nie ominęły jej chwile zwątpienia, a w wizjach pojawił się także szatan.
Przewidziała II wojnę światową. Przewidziała likwidację domu zgromadzenia w Pryciunach koło Wilna. W 1950 roku trafiła do sowieckiego więzienia. Komuniści chcieli skutecznie wybić jej z głowy jakiś ściślejszy związek z Jezusem. W NKWD-owskim więzieniu przeszła gehennę, była maltretowana. Została skazana na 10 lat łagru. Tam często przebywała w karcerze.
Zachowały się świadectwa osób z łagru (naczelnika, pielęgniarki), którzy dzięki niej się nawrócili. W 1956 roku został repatriowana do Polski. Do śmierci w 2003 roku mieszkała w kilku domach w Polsce, odeszła do Pana w Chylicach, dzielnicy Konstancina-Jeziornej.
Niecały rok po śmierci siostry Boniszewskiej obszerny reportaż o niej pojawił się w ogólnopolskim dzienniku. W 2008 roku powstał spektakl telewizyjny. To jego właśnie po raz drugi oglądałam kilka dni temu. Świadectwo w nim daje kardynał Henryk Gulbinowicz. Spektakl jest wstrząsający.
Ks. Dariusz Kowalczyk, który był prowincjałem jezuitów w Warszawie tłumaczył we wspomnianym reportażu, skąd tyle cierpienia i taki dramatyzm wizji Jezusa Ukrzyżowanego u siostry Wandy: „Tak rozumiała swoje powołanie: im więcej cierpienia, tym więcej łaski (…). Człowiek (…) ma prawo podążać bardziej za Jezusem upokorzonym lub Jezusem chwalebnym (…). Bo zła nie można unicestwić w sposób magiczny: gdy już raz zostało stworzone przez człowieka, krąży i musi uderzyć. Człowiek może je tylko wziąć na siebie i w sobie przezwyciężyć”.
Jak napisano na stronie internetowej Zgromadzenia Sióstr od Aniołów siostra Wanda Boniszewska „odeszła bez fanfar, bez fleszy aparatów, bez rozgłosu. Odeszła tak, jak żyła – całkowicie oddana Bogu i Jego sprawom, skupiająca się na Jezusie, a nie na sobie. Pozostawiła nam zadanie – być bardziej dla Boga i przez modlitwę i ofiarę wspierać tych, którzy są Bogu Najbliżsi – Kapłanów”.