Słuchałam i patrzyłam na nich ze wzruszeniem. Pani Anna była niezwykle skromna. Pan Krzysztof nie wchodził jej w słowo, raczej dopowiadał pewne rzeczy. Było widać, że to małżeństwo dobrze się rozumie. Oto miłość. On, jako 17-latek wypatrzył ją, gdy ona miała 12 lat. Ona jako młoda dziewczyna myślała o zakonie. Urodzili dziesięcioro dzieci. Zwykłych dzieci, nie aniołków. „Każde dobro, którego doświadczyliśmy w życiu, było dziełem Jezusa Chrystusa”. Oto wiara.
Fot. Gość Płocki
Małżeństwo państwa Bugalskich ma za sobą 31 lat wspólnego życia. Gdy się pobierali, ona była po maturze, a on zdaje się, po czwartym roku studiów lekarskich. Ich najstarszy syn ma obecnie 30 lat, a najmłodsze dziecko lat 9. Rodzinne szczęście pomnożone jest przez dziesięć. Między dziećmi jest 21 lat różnicy. Ale się kochają: „Dzieci mają w sobie oparcie. Wiedzą, że mogą na siebie liczyć”.
Gdy na świat zaczęły przychodzić kolejne dzieci, rodzina dziwiła się, że lekarz, a ma ich tak dużo. Ale skoro „Bóg dawał dzieci”, dyskusji nie było. Wychowywaniem przede wszystkim zajmowała się mama: „Ciężar wychowania spoczywał na żonie”.
„Potrzebny był ocean cierpliwości. Wychowywałam kijem i marchewką”. Ale zdarzało się, że cierpliwości zabrakło i wtedy, o dziwo, dzieci zaczynały się zachowywać jak z serialu `Domek na prerii`”. Czyli grzecznie i spolegliwie.
Z każdym kolejnym dzieckiem musieli zdawać trudny egzamin. Powstrzymywać gwałtowność. Rezygnować z rygoryzmu. Nie było sielanki, było normalnie. W pewnym momencie pojawił się alkohol. Ale czy on mógł się oprzeć mocy modlitwy? Nie.
Mąż włączył się bardziej w wychowanie, gdy żona poszła na studia - skończyła ekonomię i zarządzanie. Ale żona wniosła do małżeństwa coś jeszcze: „Duchowość naszego małżeństwa to jej zasługa. Żona pozwoliła mi spotkać Pana Boga”.
Małżonkowie nie wątpią, dzieci trzeba otaczać modlitwą oraz że „dzieci muszą widzieć miłość małżeńską”. Teraz przychodzi czas owocowania: „Mamo, ja wam zazdroszczę tej miłości, której nie boicie się okazywać”, mówi syn.
Zanim niedawno w domu pojawiła się wnuczka (wymodlona), były obawy, jak to będzie z niemowlęciem pod jednym dachem. Zniknęły wraz z pojawieniem się „wnusi”. Teraz wszyscy chcą się z nią bawić, zagadują i cieszą się, że maleństwo jest i że można je bardzo kochać.
Państwo Bugalscy, „apostołowie rodziny”, wciąż wychowują swoje dzieci: „Nie jest to proste, ale w tym wszystkim jest Pan Bóg”. „Wiemy, że każde dobro, którego doświadczyliśmy w życiu, jest dziełem Jezusa Chrystusa”.
Niech się na mnie naukowcy i goście z Polski nie obrażą, ale świadectwo Anny i Krzysztofa Bugalskich z Załusek było w mojej ocenie najlepszym punktem programu sympozjum o rodzinie w płockim Seminarium.