Dawno nie czytałam tak pięknie napisanej książki. Nawet dzieliłam się tym z moim otoczeniem, ale nie oszukujmy się – 75 lat po swojej śmierci w bunkrze głodowym Auschwitz ojciec Maksymilian Maria Kolbe nie jest już modny. Widać to też w Niepokalanowie, który ponownie, po bardzo długiej przerwie, odwiedziłam w upalną, ostatnią sobotę lata. Natknęłam się tylko na jedną grupę z parafii, poza tym po obiektach snuły się jedynie pojedyncze osoby.
Książka, którą mam na myśli, to „Pamiętajcie o miłości” André Frossarda. Znakomita opowieść o życiu Świętego, napisana przez intelektualistę i erudytę. Od razu wpadała mi w oko: nie chciałam kupić żadnej, kolejnej „opery mydlanej” o Świętym. Chciałam dowiedzieć się więcej o jego człowieczeństwie, które ostatecznie doprowadziło go do śmierci – z miłości. Spojrzałam na ostatni akapit książki i już wiedziałam, że to jest to, czego szukam.
Nie sposób cytować wszystkiego, co podkreśliłam w tej książce ołówkiem albo zaznaczyłam zagięciem strony (wiem, dla niektórych bibliofilów to profanacja, ale ja ją stosuję, gdy chcę do jakiejś myśli powracać). Lektura tej pozycji była dla mnie niczym wizja Jezusa Miłosiernego dla św. Faustyny. Wiem, wielu się oburzy, bo to nie ta ranga i nie powinnam posuwać się do takich określeń, ale jak opisać coś, co pozwoliło mi choć trochę zrozumieć człowieka, który pod koniec życia był w obozowej statystyce numerem „16670”?
Frossard, Żyd, którego na szczęście ominął Holokaust, pisze o Auschwitz, że tam kończyło się człowieczeństwo, a Kolbe przywracał człowieczeństwu honor, gdy jako „wątły, katowany człowiek czerpał siły, znajdował nadzieję, którą rozdawał tak, jak rozdaje się komunię”.
Z jego książki wiem, że od niepozornego franciszkanina wielu się może wiele nauczyć: wszyscy katolicy pobożności, pracowitości i organizacji pracy, a także miłości do rodziców i rodzeństwa, zakonnicy oddania pracy w zgromadzeniu i troski o współbraci czy współsiostry, dziennikarze i wydawcy skutecznej promocji wydawnictw, podróżnicy planowania wyjazdów etc. etc. Ale najważniejsza jest miłość do Niepokalanej. W nielicznych zachowanych listach zachowały się informacje, że Kolbe powtarzał, iż dla Niej „może obrócić się w popiół”, co przecież ostatecznie się stało.
W istniejącym przy sanktuarium muzeum jest wiele zdjęć z opisami, dokumentujących dzieło życia św. Maksymiliana. Ciekawy jest między innymi wątek pozyskania ziemi pod przedsiębiorstwo, jakie zaczął rozwijać późniejszy Patron honorowych dawców krwi w Polsce. Otóż postawił on na tejże ziemi figurę Matki Bożej i zwrócił się o jej kupno do właściciela księcia Jana Druckiego-Lubeckiego.
Żądana kwota była jednak tak ogromna, że pertraktacje zostały przerwane. Gdy jednak hrabia poprosił, aby wobec tego z jego ziemi Figurę usunąć, Kolbe stwierdził, że zostawi mu ją na pamiątkę. W księciu obudziły się wówczas wyrzuty sumienia i ziemię oddał za darmo. Niepokalana nie zawiodła.
U Frossarda interesujący jest wątek ostatecznego uznania Kolbego za męczennika. Skłaniał się ku temu św. Jan Paweł II, choć advocatus diaboli był odmiennego zdania: „Dzisiejsi prześladowcy nie żądają już od chrześcijanina z niegdysiejszą szczerością <Wyprzyj się twego Boga albo zginiesz>. Po prostu starają się zabić go z jakiegoś innego powodu, będąc w tym, jak i we wszystkim innymi, kłamcami”. Takich kłamców spotykamy często, posługują się oni na przykład prymitywnymi prowokacjami.
Niepokalanów 75 lat po śmierci św. Maksymiliana wydał mi się samotny i smutny. Ale wydarzyło się też tam coś, co natchnęło mnie optymizmem. Kilkakrotnie natknęłam się na pewną panią, siwą już, choć wcale nie najstarszą. Zwiedzała Niepokalanów razem z rezolutną, może 10-letnią dziewczynką. W sklepie z pamiątkami usłyszałam, że dziewczynka zwraca się do tej pani per „ciociu”. To była mądra kobieta - przywiozła do tego niezwykłego miejsca, nierozłącznie związanego z niezwykłym człowiekiem, dziewczynkę z rodziny, żeby ta mogła po raz pierwszy doświadczyć Niepokalanowa.
Przypomniałam sobie siebie sprzed wielu laty. Niewiele już pamiętam z mojego pierwszego pobytu w Niepokalanowie, ale chciałam do tego miejsca powrócić. Także dlatego, że w sierpniu tego roku minęła 75. rocznica śmierci św. Maksymiliana, a ja rok temu po raz pierwszy w życiu odbyłam pielgrzymkę do Auschwitz, przez chwilę będąc także w bunkrze głodowym, w którym Świętego uśmiercono 14 sierpnia 1941 roku zastrzykiem fenolu w serce. Miał wówczas 47 lat:
„Tak umarł Maksymilian Kolbe, a wraz z nim przeczyste dziecko, które bezgranicznie ukochało Niepokalaną; tak umarł młody kapłan entuzjasta, który w swoim notesie zapisał postanowienie poświęcenia się bliźnim aż po najwyższą ofiarę; tak umarł więzień, który kiedyś pragnął, by jego prochy rozrzucono na wietrze i który w dzień Wniebowzięcia był już tylko popiołem w paszczy krematorium; tak dokonało się w milczeniu i opuszczeniu życie, z którego pozostała tylko miłość”.
Franciszek Gajowniczek zmarł w roku 1995. Miał 94 lata. Został pochowany na cmentarzu zakonnym w Niepokalanowie.