Ochrzczona w kwietniu, tak jak nasz naród i mieszkająca od niespełna 3 lat przy ul. Mieszka I, choć już kilka dni po obchodach, czuję się wewnętrznie przymuszona do napisania choćby kilku słów o 1050. rocznicy Chrztu Polski. Na szczęście media nie zawiodły, było wiele relacji, komentarzy, obrazów, którymi można teraz myśleć o gnieźnieńsko-poznańskich uroczystościach.
Wcześniej ukazało się też wiele interesujących publikacji na ten temat. Kto chciał, wiedział, że aby mieć pełny obraz, trzeba sięgnąć po książki profesorów Krzysztofa Ożoga czy Andrzeja Nowaka. Poza tym w „Gościu Niedzielnym” z lutego tego roku znalazłam wywiad z Philipem E. Steelem. Nie wiem, jak to się dzieje, że to często obcokrajowcy właśnie, zajmując się historią Polski, dochodzą do interesujących, wcześniej nigdzie nie sformułowanych wniosków.
Prowadzący wywiad Jakub Jałowiczor pyta tego amerykańskiego ewangelika, dlaczego zwyciężyła narracja, według której decyzja Mieszka o chrzcie miała czysto polityczne podłoże. Historyk odpowiada, że zawinił XIX-wieczny scjentycyzm, który redukował wszystko do prostych czynników – w tym przypadku do „polityki i kasy”. I przekonuje, że reprezentant „królewskiego szczepu Piastowego”, „ryzykant Mieszko” najpierw się nawrócił, a dopiero potem podjął decyzję o chrzcie. Warto sięgnąć po jego książkę „Chrzest i nawrócenie Mieszka I”.
W tym kontekście żenująco wyglądała dyskusja, jaka miała miejsce w polskim Senacie przed przyjęciem uchwały o uznaniu roku 2016 Rokiem Jubileuszu 1050-lecia Chrztu Polski. Zaprzaństwo niektórych posłów napawało smutkiem. Z Mieszka zrobiono „wątpliwej jakości chrześcijanina”. Jak można współcześnie wydawać sądy o chrześcijaństwie kogoś, kto żył 1050 lat temu?
Ks. Henryk Zieliński w tygodniku katolickim „Idziemy” wyjaśniał, że wytłumaczenie jest tylko jedno: piewcy złej opinii o Mieszku, poddający w wątpliwość wartość i znaczenie przyjętego przez niego chrztu, są „zaangażowani po uszy w pedagogikę wstydu, która sięga coraz głębiej”: „Przyjmując za dobrą monetę to, co mówili, powinniśmy się zacząć wstydzić nawet za to, z czego chcemy w tym roku być dumni”, komentuje ksiądz publicysta.
Historycy co i rusz łamią jakiś mit, przypisywany księciu Polan, ja choćby ten, że przed ślubem z Dobrawą miał siedem nałożnic. Wspomniany już prof. Andrzej Nowak w jednym z wywiadów zauważył, że Gall Anonim pisał o tym 160 lat po śmierci Mieszka, skąd więc mógł o tym wiedzieć jako dziejopis, który nie dysponował raczej żadnymi źródłami pisanymi na ten temat, a być może jedynie przekazami i legendami?
Kilka dni temu zakończyłam czytać kolejną powieść historyczną Elżbiety Cherezińskiej „Gra w kości”. Opowiada ona o czasach króla Bolesława, zwanego potem Chrobrym. Chrześcijaństwo było już wówczas wśród Słowian zadomowione. Wiele stron powieści poświęconych jest też męczeństwu, a potem kultowi św. Wojciecha. Książe Bolesław zdawał sobie sprawę, jaką moc ma krew męczenników, dlatego nie zgodził się oddać cesarzowi Ottonowi III ciała św. Wojciecha, a oddał mu jedynie… ramię.
Co zrobiliśmy z tamtym i ze swoim chrztem? Socjolog dr Tomasz Żukowski przekonuje, że dla większości Polaków Kościół, to nie tylko tradycja. Polska ma solidne korzenie, bowiem podstawą myślenia większości Polaków jest relacja z Bogiem, a tego socjolog łatwo nie zmierzy, „bo do tego szkiełko i oko nie wystarczą”. Optymistyczna opinia.
Co ja zrobiłam ze swoim chrztem? Nie wiem, jak to się stało, ale gdy trwały zapisy na uroczystości w Poznaniu, byłam tak zajęta różnymi sprawami, że przeoczyłam ten fakt. Olśniło mnie, gdy koleżanka z pracy tak po prostu zaczęła opowiadać, że na stadionie w Poznaniu ma być 40 tysięcy osób na wspólnej Mszy św., i że ona też tam będzie. Do Poznania jest z Płocka dość blisko, pewne też bym pojechała, tak jak jeździłam na pielgrzymki Papieża – ja, człowiek z Pokolenia JP II. Ale w Poznaniu nie byłam. Szkoda, bo 1100-lecia Chrztu Polski już nie dożyję.