Czuję silną, wewnętrzną potrzebę reakcji na protesty młodych dziewczyn i towarzyszących im osób, teoretycznie wywołanych wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego głoszącym, że aborcja ze względów eugenicznych jest niezgodna z Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej. Nie dołączę do protestów nie dlatego, że pracuję w kurii (wszak protesty mają silnie antykatolicki charakter), ale dlatego, że zaprzeczyłabym wtedy sensowi własnego istnienia.
Ludzie przychodzą na świat w różnych okolicznościach. Jednych rodzą szesnastolatki, a innych kobiety, które teoretycznie rodzić już nie powinny, ponieważ są w wieku raczej zbyt dojrzałym na macierzyństwo. Mnie urodziła wiele lat temu, gdy nikomu nie śniło się o badaniach prenatalnych, a aborcja była popularnym środkiem antykoncepcyjnym, kobieta z tej drugiej grupy wiekowej. Moja Mama zaryzykowała. Nie posłuchała lekarza, który kobiecie w tym wieku radził wiadomo co.
Kolejne, czwarte z kolei dziecko mojej Mamy mogło urodzić się z bezmózgowiem, zespołem Downa, Edwardsa, Turnera czy Aspergera. Urodziło się zdrowe. Zdjęcie mojej Mamy stoi w moim mieszkaniu na honorowym miejscu. Moja Mama codziennie na mnie patrzy z tego zdjęcia i – jak wierzę – z nieba. I chociaż nie zdążyłam nacieszyć się w moim życiu moją Mamą, każdego dnia dziękuję jej za to, że posłuchała wtedy serca, a nie wyników badań naukowych.
Od kilku dni myślę o znajomych rodzinach, w których żyją niepełnosprawne dzieci i osoby dorosłe. O Reni, która od kilku lat walczy o szczęście swojej córeczki, która nigdy nie będzie w pełni sprawna. Tej ilości miłości, jaką dziewczynka jest obdarzana w swojej rodzinie, może jej pozazdrościć większość społeczeństwa. O Iwonie, od kilkudziesięciu lat mamie syna z zespołem Downa, który teoretycznie powinien był urodzić się zdrowy, ale jednak biologia chciała inaczej. O Hani, która każdego dnia obdarowuje swoją córkę, również z zespołem Downa, tak wielkim ciepłem, że aż musiałam zapytać innych za jej plecami, czy te oznaki dobra są na co dzień czy na pokaz.
Wspaniałe kobiety, wspaniałe rodziny. Napisać o tych kobietach, że są bohaterkami, to za mało. Gdy los powierzył ich wychowaniu chore dzieci, oddały im wszystko, bo miłość, to miłość, jej się nie racjonuje i nie ogranicza. Wsłuchując się w argumenty protestujących, uważam, że oczywiście, narzucanie wszystkim kobietom obowiązku rodzenia dzieci z wadami wykrytymi w życiu prenatalnym, skazującymi te dzieci na śmierć w chwilę po porodzie, może po ludzku wydawać się nieludzkie.
Ale co z przypadkami, gdy matka decyduje się urodzić teoretycznie zdiagnozowane dziecko, które jednak dziwnym zrządzeniem losu rodzi się zdrowe? Albo udaje się je leczyć po urodzeniu? Absolutnie nie będę jednak osądzać tych kobiet, które decydują się na aborcję słysząc o śmiertelnej chorobie dziecka w ich łonie. Trudne sprawy, dramatyczne przypadki, ludzka decyzja. Od takich ocen jest Pan Bóg, nie człowiek.
Reasumując, moim zdaniem to, co aktualnie dzieje się na ulicach Polski, to nie jest żaden Strajk Kobiet. To strajk młodych dziewczyn, które postanowiły się zbuntować m.in. przeciwko nauce Kościoła, inspirowane przez określone środowiska. Jest dla nich nazbyt wymagająca. Nie będąc socjologiem z wykształcenia, nie podejmę się analizy socjologicznej zjawiska tej obstrukcji, ale próbuję je zrozumieć. I w zasadzie w pewnych kwestiach, gdybym zostawiła na boku naukę Kościoła, być może nawet mogłabym się z tymi młodymi dziewczętami zgodzić, w imię solidarności płci. Ale nigdy nie zgodzę się na formy i metody tych protestów.
Nie idźcie tą drogą! Choćbyście zablokowały wszystkie miasta i wsie w Polsce, miały poczucie władzy i ważności, pozostawiły na ścianach kościołów niezliczoną ilość obraźliwych napisów, złożyły liczne akty apostazji, obraziły nie wiadomo ilu księży – Boga i tak nie obrazicie. On – „Miłośnik życia” (Mdr 11,26) jest ponad to wszystko i ponad tym wszystkim. Amen.