Myślę o młodzieży

Od 5 marca tego roku niemal codziennie myślę o raporcie „Kościół w Polsce” Katolickiej Agencji Informacyjnej, a dokładnie o tym, co napisano w nim o młodzieży. Młodzież chodzi mi po głowie także dlatego, że od kilku lat obserwowałam, jak systematycznie ubywało jej w kościołach. W pewnym momencie zniknęły Msze św. dla młodzieży, bo ona przestała na nie przychodzić. Pandemia jeszcze ten proces przyspieszyła. Już teraz wielu wieszczy, że równocześnie z powrotem klasycznej nauki do szkół nastąpi fala odejść z religii.

Girl-518517_1920.jpg
Od 5 marca tego roku niemal codziennie myślę o raporcie „Kościół w Polsce” Katolickiej Agencji Informacyjnej, a dokładnie o tym, co napisano w nim o młodzieży. Młodzież chodzi mi po głowie także dlatego, że od kilku lat obserwowałam, jak systematycznie ubywało jej w kościołach. W pewnym momencie zniknęły Msze św. dla młodzieży, bo ona przestała na nie przychodzić. Pandemia jeszcze ten proces przyspieszyła. Już teraz wielu wieszczy, że równocześnie z powrotem klasycznej nauki do szkół nastąpi fala odejść z religii.     

W raporcie, ale też towarzyszącej mu dyskusji, po oczach dało mi słowo „kłus”. Dyrektor Centrum Badania Opinii Społecznej prof. Mirosława Grabowska nawiązując do terminu „pełzającej sekularyzacji”, którym określano dotychczas procesy laicyzacyjne w Polsce, orzekła, że w najmłodszych pokoleniach (urodzonych po roku 1992) sekularyzacja „już nie «pełznie», ale «idzie stępa», a może już nawet „«przechodzi w kłus»”. Czym to grozi? Że może zatrzymać się międzypokoleniowy przekaz wiary. Dziadkowie i rodzice już nie nauczą wnuków i dzieci „Aniele Boży” i nie zaprowadzą ich w niedzielę do kościoła na Mszę.  
  
Zanosiło się na to już wcześniej, bo z roku na rok coraz mniej ludzi młodych akceptowało postawy moralne, zgodne z nauczaniem Kościoła. Raport KAI pokazał, że poziom praktyk religijnych ludzi młodych w ciągu trzydziestolecia spadł o połowę. Tylko 30 procent studentów uważa się za osoby wierzące i praktykujące. Ponad 50 procent studentów deklaruje, że Kościół nie jest dla nich autorytetem.

Przyczyn takiego stanu rzeczy, jak to zwykle bywa, jest wiele. Ci, którzy dokładnie przeanalizowali raport (dziennikarze, księża, przedstawiciele wspólnot) uważają, że ogromnym cieniem na Kościele kładą się wciąż pojawiające się oskarżenia o pedofilię duchownych, a także stare, nie załatwione przypadki, przerzucane jak gorący kartofel. Wielu ludzi Kościoła uważa, że dopiero transparentne zajęcie się tymi bulwersującymi sprawami, kompetentna reakcja na nie, a wręcz wypalenie ich „rozżarzonym żelazem” może poprawić sytuację. 

Trochę się z tym zgadzam, a trochę nie. Są diecezje, w których te problemy są rozwiązywane na bieżąco, a jednak nie wpływa to na poprawę opinii o Kościele czy choćby o konkretnych diecezjach. Kościół ma obecnie w większości mediów tak złą passę, że nawet gdyby stanąć na głowie, przeprowadzić w trybie pilnym wszystkie procesy kanoniczne i świeckie, solidnie ukarać winnych, pomóc i zadośćuczynić poszkodowanym, to i tak niewiele się w tym względzie zmieni. Bo Kościół idzie w poprzek współczesnych mód i trendów. Jednak tak być musi. Jeśli Kościół zmieni swoje nauczanie w zasadniczych kwestiach moralnych i etycznych, przestanie być Kościołem.

Wracam do tematu głównego. Pytam koleżanki – rówieśnicy, co takiego zrobiła, że jej dorosłe dzieci, które wyprowadziły się do bardzo dużego miasta, nadal chodzą do kościoła. Wzrusza ramionami. Te pełnoletnie dzieci też wzruszają ramionami. Gdy były małe, mama w każdą niedzielę szła do kościoła i zabierała ze sobą dzieci. Teraz one są dorosłe, ale ona cały czas interesuje się tym, czy były w kościele. Nie sądzę, żeby one chodziły na Mszę dla świętego spokoju. Raczej mają to już we krwi. Widzą sens modlitwy w niedzielę. Chcą, aby ten dzień różnił się od innych dni w tygodniu. 

Inna kobieta, czyjaś mama i babcia mówi mi, że dzieci mają teraz wszystko, żyją w luksusie. Od dobrze sytuowanych rodziców dostają każdą rzecz, o jakiej tylko marzą. Rodzice chcą spełnić każdą ich potrzebę. Sami nie mieli wprawdzie tak dobrze, ale skoro ich stać, to dlaczego mieliby nie spełniać marzeń swoich dzieci? Niby racja, a jednak wydaje mi się, że nie tędy powinna biec wychowawcza droga. Oczywiście, że dzieci już się nie bije i nie każe im klęczeć na grochu, ale czy naprawdę to wychowawcze, aby spełniać każdą zachciankę? Nie sądzę.  

Dzieciom i młodzieży wielu rzeczy po prostu się nie chce. Rezygnują z katechezy, żeby w „okienkach” odrabiać lekcje. Odchodzą z niej nie z powodu „koszmarnego” katechety, ale dlatego, że nie muszą uczestniczyć w tych lekcjach. I pomyśleć, że kiedyś człowiek wędrował do punktu katechetycznego przy kościele parafialnym przed lub po lekcjach i nawet mu do głowy nie przyszło, że miałby z tych dodatkowych, pozaszkolnych zajęć rezygnować?!  

Muniek Staszczyk, lider „T. Love”. człowiek, którego lubię i szanuję, więc cytuję, powiedział coś, co w obliczu pustych od młodzieży kościołów można uznać za optymistyczne. Otóż Muniek przyznaje, że teraz „bardzo cool jest być przeciwko Kościołowi”. Młodzi szukają „w innych duchowościach, jodze, jakichś kwiatach lotosu”: „Ale może w tym kryzysie narodzi się mocny duch. Może nie będzie ilości, ale jakość. Nigdy nie będzie masy. Tak było od zawsze, już od czasów Chrystusa”.

Staszczyk, zapytany też o to, w jaki sposób przekonywałby młodego człowieka do wiary odrzekł, że mówiłby o tym, iż w wierze wszystko jest za darmo, nie musi płacić się za psychoterapeutów: „Najczęściej spotykamy Go, gdy tkwimy w takim bądź innym syfie. Bóg jest po to, aby nas od tego syfu odciążyć”. I to by było na tyle, jak mawiał Jan Tadeusz Stanisławski.