Rozreklamowany film o powstaniu. Zbyt dosłowne sceny zbrodni. Niedojrzała wizja młodego autora. Niby mimochodem głoszone poglądy o filmie miały zniechęcić do pójścia na seans. Uległam im i postanowiłam, że na film nie idę. Ale że „Bóg sobie tylko znanymi drogami prowadzi ludzi do zbawienia”, skorzystałam z propozycji bezpłatnego seansu.
„Film operuje najprostszymi schematami. Przeciwstawia naiwnej fantazji, dziecięcej brawurze, erotycznemu nienasyceniu paranoiczny terror, okrucieństwo wojny” – cytat z internetu o filmie w reżyserii Jana Komasy, rocznik 1981.
Nie jestem krytykiem filmowym i nigdy nim nie będę, ale mam prawo nie zgodzić się z szeroko prezentowanymi w mediach recenzjami. Bo Komasa miał pomysł. Jest nieodwzajemnione uczucie i śmierć rywalki. I Wisła, która ratuje życie głównym bohaterom. Jest dramat kobiety, matki, która żyje z ogromnym lękiem o swych synów. Młodszy z nich zostaje zabity już na początku powstania. Ginie 20 sekund przed matką. Są wesołkowaci i są poważni. Uczciwi i szuje. I jest „dobry” Niemiec. Brak scen gwałtu, wszechobecnych w tego typu produkcjach.
Owszem, w pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, czy między „Miasto 44” a „Obłęd 44” nie należałoby postawić znaku równości, ale jednak nie. Ten film jest niesamowity. To nie jest film dla „grzecznych dzieci”, ale też nie powtarza powielanych scen z innych filmów o powstaniu i wojnie. Przecież zaledwie garstka zapaleńców wierzyła w powodzenie powstania. To byli idealiści czy wariaci?
Nie płakałam na „Mieście 44”, tak jak to się działo na „Cristiadzie”, ale też nie siedziałam spokojnie. W kinie panowała idealna cisza. Nienawistnej konsumpcji popcornu nikt nie usłyszał, choć na seans jak zwykle wchodzili widzowie sowicie wyposażeni w pudła z kinowym przysmakiem.
A
może to główna zaleta tego filmu, że został wyreżyserowany przez młodego
człowieka? Może młodzi chętnie go obejrzą, i między jedną a drugą grą
komputerową przypomną się im rozszerzone ze grozy źrenice powstańca, deszcz
krwi, dłoń trzymającą visa tak mocno, że aż boli? Ten film ma wstrząsnąć, tak,
byśmy nie zapomnieli tamtego jakże bolesnego bohaterstwa. I czasu, gdy alianci
mieli nas gdzieś.