Jest sobotni, dość leniwy poranek. Przy śniadaniu oglądam telewizję śniadaniową na kanale TVP. Troje publicystów komentuje nowy rząd: „Katechetka ministrem? A fe!”. Myślę - o naiwni, nawet nie wiecie, jak inteligentne są katechetki, które znam. W ciągu tygodnia sytuacja okazuje się jednak rozwojowa, bo zwolniony zostaje z pracy jeden z wiceministrów m.in. ze względu na poglądy - katolickie. W katolickim kraju.
Blondynka (nie znam, choć po wypowiedzi wnioskuję, że mam do czynienia z mainstreamowym betonem) ubolewa, że już sam fakt, że ministrem została katechetka, źle wróży. Michał Ogórek kojarzy katechetkę w MSWiA z podsłuchami, a więc z konfesjonałem. Bodajże rok temu zabiegał o wywiady z duchownymi, którzy służyli w wojsku, był przez telefon przemiły, z solidarności dziennikarskiej chciałam mu pomoc, dziś bym tego żałowała.
Kończy się czas antenowy. Prowadzący muszą kończyć dyskusję, proponują „Amen”. Agata Passent dodaje swoje dwa grosze: „Szczęść Boże!”. Studio wypełnia śmiech. W telewizji publicznej, za pieniądze widzów katolików. To już powoli staje się smutną normą.
Z CV Teresy Piotrowskiej, od kilku dni pani minister (ministra brzmi fatalnie) jest pierwszą w historii „wolnej Polski” (czy aby na pewno, a co z dyktaturą politycznej poprawności?) kobietą, która stanęła na czele MSWiA. Ma 59 lat, wykształcenie historyczne i teologiczne. Była nauczycielką, radną, ostatnim wojewodą bydgoskim, wiceprezesem Urzędu Zamówień Publicznych. W 2001 r. wstąpiła do Platformy Obywatelskiej (wcześniej związana była z ZChN). Od 2001 r. sprawowała mandat posła kolejnych kadencji. Czy to jest nominacja przypadkowa? Jak sądzę, nie.
W tygodniu jeszcze jeden katolik w rządzie zaczął przeszkadzać. Wiceminister Michał Królikowski. Gdy go odwołano, sam przyznał, że został zwolniony także za swoje poglądy, katolickie. Wiemy, że także za książkę popełnioną wspólnie z arcybiskupem Hoserem, nie lubianym przez media z powodu twardej, ojcowskiej ręki, którą prowadził księdza Lemańskiego, przez część mediów traktowanego jak ofiara współczesnej inkwizycji.
Pamiętam jak przed laty Krzysztof Zanussi prowadził w telewizji cykl programów kulturalno-publicystycznych. W jednym z ostatnich (ostatnim?) zasugerował, że jeśli w telewizji nie ma nic ciekawego, to należy ją wyłączyć. Miał rację. Pamiętam też, że prowadzony przez niego cykl szybko po tym programie się zakończył. Kierując się sugestią Zanussiego, w czasie oglądania „żenady śniadaniowej”, wyłączyłam telewizor.