„Jestem Europejką i jestem z tego dumna. Ale przede wszystkim jestem Polką i jestem z tego dumna” – to słowa pani premier Beaty Szydło z 19 stycznia ze Strasburga. Wszystko, co spowodowało jej obecność w tym francuskim mieście, wydaje się jednym wielkim paradoksem. Do Unii „na dywanik” zostaje wezwana premier rządu utworzonego przez partię, która zwyciężyła w demokratycznych wyborach. Za co? Za wprowadzanie zmian, rzekomo przeciw demokracji.
Dlaczego pani premier w ogóle musiała jechać do Strasburga? Z mojego punktu widzenia, jej obecność tam, to wielki paradoks. Jednak podziwiam tę kobietę: mówiła bez kartki, pewnie i spokojnie, słuchana niemal przez samych mężczyzn (wiem coś o tym, to niełatwa sytuacja). Europosłowie różnych frakcji nie specjalnie dociekali sedna sprawy. Pani premier tłumaczyła więc wszystko cierpliwie z własnej inicjatywy. Przekonywała, że polski wind of change bynajmniej nie godzi w demokrację.
Nie będąc prawnikiem z wykształcenia, nie chcę wchodzić w niuanse związane ze zmianami w Trybunale Konstytucyjnym. Z mojego laickiego punktu widzenia, jedna partia postanowiła zmienić to, co na odchodnym zostawiła jej poprzedniczka. Jednak media, to od wielu lat mój świat. I tu z czystym sumieniem mogę podzielić się opartymi na własnym doświadczeniu refleksjami.
To, co w ostatnich latach i miesiącach działo się w telewizji publicznej, było wprost nie do wytrzymania. Zmieniłam swoje przyzwyczajenie (a podobno ludzie właśnie przyzwyczajenia kochają najbardziej) i przestałam oglądać „Wiadomości” w TVP 1. Kandydatka na premiera niemal nie schodziła z anteny, politycy jednej opcji byli nad reprezentowani, a komentarzy, specjaliści z różnych dziedzin, tylko im przyklaskiwali. Występy „gwiazd” TVP Info tylko utwierdzały mnie w przekonaniu, że ta telewizja stała się „publiczna” w najgorszym tego słowa znaczeniu.
O ile byłam w stanie zrozumieć, że podobne sytuacje mają miejsce w telewizjach komercyjnych, o tyle w mediach publicznych, na które płaci się abonament, to było absolutnie nie do przyjęcia. Brak obiektywizmu niesamowicie raził i zniechęcał do TVP. W zasadzie tylko Teleexpres był do zniesienia. Cóż, mamy to już za sobą. Miejmy nadzieję, że tamta sytuacja więcej się nie powtórzy, a państwowa telewizja będzie dla wszystkich, a nie dla jednej grupy społeczno-politycznej.
„Jestem Polką” – mówiła w Strasburgu Beata Szydło. Do jej obecności tam walnie przyczynili się „wielcy przegrani”, sterujący tym, jaki artykuł ma się ukazać w niemieckich mediach. O żenujących wypowiedziach niemieckich polityków nie wspomnę. W moich oczach, to ludzie śmieszni, którzy chcą ingerować w politykę kraju, z którego chętnie uczyniliby swojego wasala, ale się nie udało! Poza tym w dyskusji po debacie wyszło na jaw, że jeden głos polityków przegranej opcji mógł wystarczyć, aby polska premier nie musiała się tłumaczyć przed Martinem Schulzem i innymi sąsiadami zza Odry.
Jestem Polką. Europejką czuć się nie muszę. Nie podoba mi się Europa, w której polityczna poprawność, czyli współczesny totalitaryzm, zastępuje rozum. Gdy przed laty odbywało się referendum w sprawie wstąpienia do Unii, byłam za. Mój kolega Grzegorz, był przeciw. Wtedy słuchałam jego argumentów z przymrużeniem oka, myślałam - ot pseudo wizjoner, który boi się nie wiadomo czego i nie idzie z postępem. Dziś muszę to napisać: Grzesiu - miałeś rację!