Puchar świata w skokach narciarskich już wręczony, tym bardziej opadł śnieg na skoczni w Pjongczangu. A za mną wciąż chodzi tamten obrazek: olimpiada zimowa w Korei i najwyżej położona wieś w Polsce, czyli Ząb, do której pojechały największe telewizje w Polsce, żeby na żywo transmitować reakcje mieszkańców na skok Kamila Stocha, na którego barkach złożono wówczas ciężar niesamowity: musiał zdobyć dla Polski medal. I zdobył. On, prosty chłopak z Zębu.
Bardzo nie lubię słowa „wiocha”. Ma ono dla mnie wydźwięk wyraźnie pejoratywny. Niestety, funkcjonuje w mowie potocznej i w różnego rodzaju mediach jako jedno z najbardziej popularnych słów (czy też wyrazów). Teoretycznie wszyscy znają jego znaczenie. Używa się go, żeby komuś dołożyć, obrazić, okazać mu swoją wyższość - ale też udowodnić głęboko ukryty kompleks. Zastanawiam się, czy językoznawcom nie przeszkadza słowo „wiocha”? Ono znamionuje przecież prostactwo językowe. Uważam, że ludzie kulturalni tego słowa nie używają.
Internetowy słownik języka polskiego podaje, że „wiocha” to zgrubienie od „wieś”. Z „wiochy” pochodził nasz Zbawiciel - Nazaret, nieznany w Starym Testamencie, w czasach Jezusa był niepozorną wioską w dolnej Galilei (S. Biel SJ). Niestety, wielu katolików lubi „wiochę” wytykać innym, kpiąc z ich miejsca pochodzenia. Mówią, że komuś słoma z butów wystaje, w ten sposób dyskredytując konkretną osobę ze względu na miejsce pochodzenia: skoro jesteś ze wsi, to jesteś gorszy i niewiele wiesz o życiu, bo pochodzisz z zapadłej dziury.
„Wiocha” dotyczy wszystkich przestrzeni życia społecznego, gospodarczego i politycznego. Obrzucają się nim konkurenci z lewa i prawa. Jak jesteś z Pcimia, to czy w ogóle możesz zostać prezesem dużego koncernu? Gdybyś być z Warszawy czy Poznania, nikt by ci tego nie wypomniał. Jeszcze niedawno miałam nadzieję, że coś się w tej kwestii zmieni, że te antagonizmy przestaną obowiązywać, gdyż mieszkańcy miast zaczęli masowo przeprowadzać się do podmiejskich gmin, aby tam budować swoje domy. Przez chwilę wydawało się nieważne, skąd się jest: z Kłaju, Rakowa, Karolewa, Nacpolska, Lelic czy Szydłowa. Ale to było tylko złudzenie.
„Wiocha”, to jednak pojęcie względne. Spójrzmy prawdzie w oczy: Gostynin czy Ciechanów, to „wiochy” dla płocczan. Płock, to też taka trochę większa „wiocha”. Kilka lat temu jeden z mieszkańców nieodległej przecież Łodzi zadał mi pytanie, gdzie jest Płock i usłyszał odpowiedź, że koło Warszawy. Nie ma w sumie co się dziwić, bo wielokrotnie spotykałam ludzi, którzy nie wiedzieli, gdzie jest Płock, a przecież wydaje on tak dobrze znanym w kraju miastem, bo Orlen, bo Wisła, bo Wzgórze Tumskie z katedrą. Nic z tych rzeczy. Płock jest „wiochą” w porównaniu z Warszawą. Warszawa jest „wiochą” w porównaniu z Londynem. Londyn jest „wiochą” w porównaniu z Singapurem itd. itp. itd.
Dziwię się, naprawdę bardzo się dziwię, że słowo „wiocha” weszło także do słownictwa ludzi pochodzących ze wsi, którzy obecnie mieszkają czy pracują w mieście. Gdy słyszę to fatalne słowo w ich ustach, staram się zwracać uwagę, że to chyba nie fair względem swojego miejsca pochodzenia. Że to tak, jakby odwrócili się od niego tyłem, nie chcieli pamiętać o swoich korzeniach, że wypierają się konkretnych miejsc: podwórek, pól, ogrodów, lasów, kapliczek, krzyży i kościołów, wśród których się wychowali. Prywatnie uważam też, że nieograniczona przestrzeń wsi jest lepszym miejscem do życia niż betonowe blokowisko miasta.
Wiele lat temu wpadł mi w ręce artykuł, z którego wynikało, że ludzie pochodzący z prowincji, którzy postanawiają osiedlić się w mieście (bo praca, druga połówka, ambicje, los) obecnie określani jako tzw. słoiki, wkładają o wiele więcej wysiłku w rozwój osobisty i zawodowy niż ci, którzy w mieście się urodzili. W konsekwencji, choć startują z niższego pułapu, zachodzą wyżej od wielu rodowitych mieszkańców miasta. I tak oto ludzie, których każda kropla krwi jest ze wsi, całkiem dobrze adaptują się warunkach miejskich.
Pisząc ten tekst, w sieci trafiłam na stronę „Wiocha.pl. Elitarna loża szyderców”. Owi szydercy zajmują się wynajdywaniem w internecie wypowiedzi, które są bez sensu, gdzie określonych wyrazów użyto niezgodnie z ich znaczeniem, gdy wychodzi na jaw, że ktoś napisał coś, czego nie rozumie. Rozumiem, że komuś chce się grzebać w takich rzeczach, ale czy aby na pewno zajmuje się tym jakaś „elita”? Nie sądzę.
Używanie słowa „wiocha” to pójście na łatwiznę. „Wiocha” ma przecież wiele synonimów. Oto niektóre z nich: przysiółek, sioło, szeregówka, odludzie, bezludzie, peryferie, osada, rzędówka. Ale są też inne, o wydźwięku wyraźnie negatywnym, takie jak: pipidówa, zadupie, wygnajewo, świat zabity dechami, wygwizdowo, grajdołek.
Z kolei na „Miejski.pl” znalazłam zamienniki zawołania „Ale wiocha!”. Mogą to być na przykład: „Ale sztynks!”, „Ale urwał!”, „Ale smut!”, „Ale stypa!”. To od nas zależy, czy będziemy utrwalać stereotyp niechęci do środowiska wiejskiego, czy też wbrew schematom postaramy się określać je ładnie i godnie. Bo z „wiochą” zdecydowanie zaszliśmy za daleko, określając nią rzeczy, zjawiska i stany, które nic wspólnego z wsią nie mają.
Rozumiem, że osobom używającym słowa „wiocha” może brakować w głowie synonimów typu: obciach, bubel, kicz, chłam, tandeta, poruta, siara, żenada, wtopa. Warto się jednak postarać, bo jak powiedział Ludwig Wittgenstein - „granice mojego języka są granicami mojego świata”.
Ciekawe, czy 17 lutego 2018 r. w Zębie, najwyżej położonej wsi w Polsce, któryś z dziennikarzy odważyłby się powiedzieć Kamilowi Stochowi prosto w oczy: „Facet, przecież ty jesteś z wiochy!?”.