Moje najstarsze wspomnienie związane ze świętami Bożego Narodzenia jest wręcz bajkowe. Oto dwa piękne konie ubrane w ozdobioną w czerwone pompony uprząż ciągną po świeżym śniegu sanie, na których ja i cała moja rodzina jedzie do rodzinnej miejscowości mojej mamy, gdzie u dziadków czekała na nas wieczerza wigilijna. Wszędzie śnieg, bardzo dużo śniegu i dźwięk dzwonków przymocowanych do końskich uprzęży. W domu dziadek z babcią. Trwają przygotowania do uroczystej kolacji. Wszystko jest już prawie gotowe. Nie ma tylko gwiazdki, bo u nas wigilię rozpoczynało się dopiero wtedy, gdy na niebie zaświeciła pierwsza gwiazdka. Wyglądaliśmy więc z dziadkiem przez okno, aby ją znaleźć na czarnym niebie. Jest. Można zacząć łamać się opłatkiem. Łzy wzruszenia babci, mamy. Zresztą wszyscy byli w wigilię wzruszeni. Po wieczerzy dziadek szedł też z opłatkiem do obory, aby włożyć go do żłobów bydła. Niezwykły czas.
Nie dostawaliśmy podczas tego rodzinnego świętowania żadnych prezentów, ale klimat tego wieczoru był tak wyjątkowy, że dostarczał nam chyba więcej radości i przeżyć niż dzisiejsze niezliczone prezenty, które otrzymują dzieci. Zresztą mam wrażenie, że te wszystkie podarunki w pewnym sensie przestają nawet cieszyć samych obdarowanych. Jest ich po prostu chyba zbyt dużo. Potwierdził to w tym roku jeden z najmłodszych uczestników wigilijnego spotkania mówiąc: „Babciu, tych prezentów było za dużo. Ja za rok nie chcę ich już tak dużo.” Zadziwiająca mądrość młodego człowieka. Tylko, żeby dorośli potrafili sobie z nią poradzić.
Kiedy byłem już starszy, gdy już nie mieszkałem z rodzicami, najważniejsze było dla mnie to, żeby spotkać się z rodziną. Niestety, nie zawsze było to możliwe. Na zawsze jednak pozostawał w mojej pamięci smak wigilijnych potraw: zupy śledziowej, grzybowej, słodkich pierogów mojej mamy czy przedziwnego smaku śledzi babci, która przygotowując je pomyliła ocet ze spirytusem.
Nigdy też nie zapomnę wyprawy na pasterkę. Było to chyba w 2001 r., kiedy to w grudniu porządnie posypało śniegiem. Byliśmy u babci. Nikt racjonalnie myślący nie wybierał się wtedy do kościoła. Drogi były poryte ponad metrową warstwą śniegu, a do kościoła blisko 3,5 km. Koni i sań już wtedy moi rodzicie nie mieli. Postanowiłem razem z mamą ruszyć przed siebie na pieszo. Pomyśleliśmy, że może się uda. Daliśmy radę. Przedarliśmy się przez zaspy do sadłowskiego kościoła jako nieliczni.
To kilka moich wspomnień z wigilii sprzed lat. Każdy pewnie ma swoje wspomnienia, anegdoty, opowiastki. Warto je pielęgnować, przekazywać dzieciom, a ponad to uczyć tradycji, takich jak śpiew kolęd, jak modlitwa przy stole wigilijny, a przede wszystkim wypracować własny sposób spędzania tego czasu z rodziną. Nigdy nie rezygnować z rozmów, odwiedzin, pamięci o najbliższych. Zawsze pamiętać, co jest tak naprawdę fundamentem tego świętowania.
A czym Ty podzieliłbyś się ze słuchaczami świątecznej audycji?