Zapytałem Parafiankę o to, jak smakuje Bóg na kwarantannie covidowej. Oto poniżej kilka Jej myśli / świadectwo / przeżycia przecież nie-co-dzienne / ból / cierpienie / anioły / wolność / myśli trochę pozłacane. Wiele osób było na kwarantannie, niektórzy chorowali. Warto przeczytać, zrobić rachunek sumienia, zatęsknić, zapytać siebie o smak Boga.
Na kwarantannę trzeba mieć sposób/plan… mój był prosty – nie zmarnować tego czasu. Z szybkiego tempa życia zrobiło się wolne (choć w rodzinie nigdy nie ma miejsca na nudę). Moja pierwsza Eucharystia online nie była aż taka zła… ale już wtedy zaczęło nurtować mnie pytanie: ile tak można bez Smaku Boga trwać…? Pojawił się też żal, że nie mogę iść do kościoła… i poczucie niesprawiedliwości. Z biegiem dni (wbrew moim obawom) nie brakowało mi wolności, bo w końcu wolność jest w nas (co powtarzałam sobie niczym hasło…) Ten dany nam był dobry…
Kolejna Eucharystia była już trudniejsza… smak Boga zastąpił smak łez, które w czasie duchowej Komunii spływały po policzku… było gorzej też z chorym domownikiem… zaczęłam wtedy prawdziwy adwent, przepełniony tęsknotą za Bogiem, Normalną Eucharystią i za rozgrzeszeniem… Dostrzega się w takich chwilach własną słabość, małość, próżność… Zrozumiałam dokładnie, że Covid to nie tylko nazwa, której mamy dosyć i przyczyna naszej kwarantanny… ale, że to realne ryzyko śmierci. Zastanawiałam się też czy ja jestem gotowa umrzeć… żałowałam coraz bardziej zmarnowanych okazji do spowiedzi… Mamy konfesjonały na wyciągnięcie ręki, Eucharystię, Adorację – mamy wszystko, a nie mamy czasu… Ja teraz tkwiłam w odwrotności proporcjonalnej – miałam czas, ale nie miałam niczego…
Rytuały domowego szpitala nie były dla mnie przykrym obowiązkiem… bardziej było to coś, co nazwałabym po prostu Miłością Bliźniego. W chwilach słabości i ludzkiego zmęczenia myślałam o tych, którzy od kilku miesięcy patrzą na chorych, którym nie potrafią pomóc, myślałam o tych wszystkich świętych, którzy za nic mieli swoje życie ziemskie i potrafili ryzykować je dla każdego a raczej dla Niego Jednego. Święty Roch pewnie wtedy miał mnie już dosyć chociaż moja modlitwa nie była zbyt wylewna. Zastanawiałam się coraz częściej czy ja tak potrafię się spalać dla Boga? Zatrzymałam się którejś nocy przy cytacie ze św. Jana Pawła II, który na setną rocznicę Jego urodzin wylosowałam dwukrotnie… i który wisi sobie nad komodą „Człowiek najpełniej afirmuje siebie, dając siebie. To jest pełna realizacja przykazania miłości.” Czyli jeszcze i wciąż i więcej mam dawać siebie… zgodziłam się na to dawanie… w międzyczasie przedłużono nam kwarantannę… i wiadomo było, że niedziele adwentowe to w sumie nic, bo Boże Narodzenie też będzie online…
Są takie momenty, kiedy człowiek przyjmuje wszystko w ciszy, bo nie ma siły się przeciwstawić absurdalnej niekiedy rzeczywistości. I do tego trzeba robić wszystko, żeby nie gnić od środka… Na szczęście było lepiej covidowo. Adwentowe czuwanie zakończyła wigilijna Komunia Święta, która była jednocześnie najpiękniejszym prezentem jaki w życiu dostałam na Boże Narodzenie… Boże Narodzenie też nastąpiło o czasie.. Tym razem było inne, w naszym domowym kościele.
Kwarantanna to też sprawdzian dla aniołów codzienności.. Są takie anioły. Naprawdę… Czasem mieszkają po sąsiedzku, czasem zamieszkują plebanię… czasem są w naszej rodzinie… czy między znajomymi… Zjawiają się właśnie wtedy kiedy trzeba… nie narzucają się, bo wiadomo… kwarantanna, ale swoje robią. My też takich aniołów codzienności mieliśmy.
Kilka myśli pokwarantannowych… nie aż takich złotych… może trochę pozłacanych:
1. Służba drugiemu człowiekowi niczego Ci nie odbiera. Przeciwnie – daje wszystko, czego właśnie potrzebujesz
2. Im więcej dajesz z siebie, tym bardziej stajesz się sobą
3. Nie wymagaj od świętych, by Ci pomagali rozwiązać twoje problemy, proś raczej by pomagali Ci stawać się świętym
4. Każdą złość zamień w spokój… najlepiej służy ku temu Twoje milczenie
5. Kochaj
foto Sylwia Maćkiewicz