W środę
sypałem popiołem głowy dzieci i starców, wspaniałych młodzieńców i pięknych
dziewczyn. Przypomniałem sobie moją babcię, która podobnie jak dzisiejsze
babcie, w książeczce do nabożeństwa przynosiła popiół z kościoła i sypała mi głowę.
To przeżycie sprzed lat było mistyczne i powalające dla dzieciaka, gdy
usłyszałem słowa: „prochem jesteś i w proch się obrócisz…”
Smutno się robi na świecie: ludzie boją się wariatów i ich igrzysk wojennych. I jeszcze Kościół mówi mi, że prochem jestem…?
A ludzie niektórzy też jacyś złośliwi… udziela się? Czy nie za dużo na raz?
Dobrze, że Kościół daje nam czas Wielkiego Postu, czyli ćwiczeń – ascezy. Asceza to nie przyjemny spacer, ale walka; to kultura życia i bycia. Musi być ład i porządek (jak mawiał jeden z moich proboszczów). To rozstawanie się z niepotrzebnymi słowami, przedmiotami, obrazami, gadżetami, śmieciami… aby skoncentrować się na rzeczach istotnych. Na tej szalonej miłości Boga Stwórcy do mnie – marnego prochu…
Dzięki
ascezie czynię to co chcę, a nie to co mi się zachce… Po to by być wolnym.
Potrafię odróżnić przyjemność od szczęścia. Przyjemność podpowiada mi: żyj
tylko dla siebie i trwa krótko – jak posiłek, taniec, jak karnawał. Szczęście
każe żyć dla innych i – trwa wiecznie, jak Miłość.
Przeczytałem oto taką historyjkę. Dobrze oddaje istotę ascezy: mały chłopiec
jest nie całkiem sprawny fizycznie. W czasie lekcji obsunął się na podłogę. Po
chwili wgramolił się na krzesło, uśmiechnął tryumfalnie i głośno mruknął: „Nooo
podniosłem swoje ciało!” Dobrze wiedział, jak nieposłuszne potrafi być
własne ciało, gdy jest chore.
Życzę nam wszystkim, abyśmy w czasach szalonego ataku na człowieka i jego wrażliwość, potrafili podnosić swoje ciała! I mieli zdrowe nerwy, aby wytrzymać, nie dać się sprowokować. A cierpienia i upokorzenia stały się materiałem kalorycznym, naszym zapleczem i siłą napędową.