Po dziesiątym Zjeździe Gnieźnieńskim (11-13
marca 2016 r.) a więc po spotkaniu wybitnych osobowości polskiego Kościoła
(duchownych, świeckich, polityków, ludzi kultury) spodziewałem się nie tylko dużego
zastrzyku nadziei, ale i więcej konkretnych impulsów dla bieżącej dyskusji o obecności
katolików w życiu społecznym. Hasło Zjazdu (Europa
nowych początków. Wyzwalająca moc chrześcijaństwa) - skłaniało mnie do
poszukiwania lekarstwa nie tyle dla Europy, co do odpowiedzi na pytanie, jak
przełożyć na życie społeczne to, iż ponad dziewięćdziesiąt proc. Polaków jest
ochrzczonych.
Owszem, samego faktu, że po 1050 latach od chrztu
księcia Mieszka I w Polsce jest tylu ochrzczonych, nie można nie doceniać, tym
bardziej przemilczać. Doskonale to widać po reakcji środowisk niekoniecznie
życzliwie nastawionych do Kościoła. Rejestrują one oficjalne uroczystości,
chętnie zauważają historyczne wątpliwości, ciekawostki i anegdoty. Jak ognia
unikają jednak dyskusji dotyczących chrztu narodu, fundamentów chrześcijańskich
Polski czy nie daj Boże Europy.
Ku mojemu zdumieniu, także konserwatywne
środowiska świeckie ledwie zauważyły Zjazd Gnieźnieński. Na dobrą sprawę, gdyby
nie KAI, miałbym kłopot z dotarciem do Przesłania
X Zjazdu Gnieźnieńskiego. W niektórych tygodnikach, gdzie tak często katolicyzm
polski służy za podpórkę do konkretnych planów politycznych, znaczeniu chrztu
dla życia społeczno - polityczno-gospodarczego nie poświęcono ani jednej
linijki.
Jeśli „bez Chrystusa nie sposób zrozumieć
polskiej tożsamości” - jak czytamy w pierwszym zdaniu Przesłania - to dlaczego nie analizujemy stanu owej tożsamości
bardziej wnikliwie? Dlaczego nie zabieramy się do tego z większą odwagą wchodzenia
w spór ze współczesnym sekularyzmem, ale i historycznym determinizmem
kontrkulturowej rewolucji, inspirowanej zarówno lewicowymi jak i
nacjonalistycznymi ruchami? Dlaczego tak dużo w przesłaniu okrągłych zdań,
ogólnych apeli, wspomnienia o rachunku sumienia, z którego nic nie wynika.
Dlaczego wreszcie jest to Zjazd tak
ekskluzywnie ograniczony do Gniezna? Dlaczego nie słychać tam głosów z Torunia,
Warszawy, Łodzi? Wydaje mi się, że bez podjęcia szerokiego dialogu, dziwnie brzmi
zdanie z Przesłania: „Nie dopuśćmy,
aby istniejące pośród nas podziały polityczne, waśnie czy spory stawały się przyczyną
rozbicia naszych wspólnot rodzinnych czy kościelnych. Wystrzegajmy się pokusy
<upartyjnienia> naszych Kościołów i naszych wspólnot”.
To właśnie już się stało i jest główną przeszkodą
w bardziej odważnym mierzeniu się współczesnych polskich katolików ze sprawami
społecznymi. Oddaliśmy - jako katolicy - głos partiom politycznym. Kibicujemy
ich mniej czy więcej charyzmatycznym przywódcom, nie mamy odwagi mówić własnym
katolickim głosem, choćby na temat uchodźców, współczesnego prekariatu,
lustracji, nowego feminizmu. W kontekście jubileuszu 1050. rocznicy Chrztu
Polski brakuje nawet próby podobnej refleksji, jaką podjął kard. Wyszyński w czasie
Wielkiej Nowenny Tysiąclecia. On jednak miał odwagę nazywać rzeczy po imieniu,
łączył sprawy ducha z obroną konkretnych instytucji społeczno - politycznych.
Tymczasem w wolnej Polsce, pośród wielu ścierających
się wrażliwości społeczno-katolickich, Zjazd jeszcze raz mówi o nowym człowieku, apeluje o pojednanie,
wyraża wiarę w przyszłość świata, Europy i Polski. Czyni się to w czasie, kiedy
katoliccy politycy okopują się w tak głębokich transzejach, że za chwilę nikt
ich stamtąd nie będzie mógł wyciągnąć. Słowo dialog ograniczono do dialogu
ekumenicznego, a kompromis zastępują takie hasła, jak totalitaryzm i putinizacja,
- to z jednej strony - targowica, drugi sort i zaprzaństwo – z drugiej strony.
Nadzieja jednak w papieżu Franciszku. Kiedy
już przyjedzie, pomoże nam zrozumieć zdanie z Laudato si: ”Nie ma granic ani barier politycznych lub społecznych,
które pozwalają nam na izolowanie się, i właśnie dlatego nie ma miejsca na
globalizację obojętności” (nr 52).