Z miłości Zbawiciela. Moje ikony Jezusa.

Druga już w Muzeum Diecezjalnym w Płocku wystawa ikon pisanych w Pracowni Ikonograficznej pani Katarzyny Kobuszewskiej została zatytułowana „Z miłości Zbawiciela”. Szczęśliwy tytuł wystawy uświadomił mi, iż moje obcowanie z ikonami Jezusa zaczęło się znacznie wcześniej niż dowiedziałem się, że „On jest obrazem Boga niewidzialnego” (Kol 1,15).

Druga już w Muzeum Diecezjalnym w Płocku wystawa ikon pisanych w Pracowni Ikonograficznej pani  Katarzyny Kobuszewskiej została zatytułowana „Z miłości Zbawiciela”. Szczęśliwy tytuł  wystawy uświadomił mi, iż moje obcowanie z ikonami Jezusa zaczęło się znacznie wcześniej niż  dowiedziałem się, że „On jest  obrazem Boga niewidzialnego” (Kol 1,15). 

Najpierw  były postacie z obrazów,  w zwyczajnym  domu, gdzieś na północnym Mazowszu, gdzie rytm dnia i pory roku  rysowały  – tak się  wydawało małemu dziecku – radość i  smutek  na świętych twarzach Jezusa  i Maryi. Zastanawiam się  często, jak to jest, kiedy dziecko kierowane  spojrzeniem  rodzonej matki, nie spotyka   wzroku Jezusa,  uśmiechu Maryi. Kiedy nikt mu nie mówi, ze  to Bóg,  nie  uczy żegnać, a co chyba  ważniejsze, nie stwarza tej szczególnej aury szacunku, z którym starsi odnoszą  się  do  osób przedstawionych na obrazach.

Czy można   w ogóle  odkryć obraz niewidzialnego bez  religijnych  dziecięcych wtajemniczeń, marzeń,  potem próśb i zawierzeń?  Wydaje mi się, że  o ile   dziecko łatwo doświadcza,  fascynuje się  i  pojmuje  świat niewidzialny, to bez  świętych ikon kontemplowanych dziecięcym sercem i omadlanych  matczynym spojrzeniem,  wydłuża mu się  niepotrzebnie drogę poszukiwania Boga niewidzialnego.

Obojętni  religijnie  rodzice świadomie  albo i nieświadomie karmią  wyobraźnię  swoich pociech ikonami ludzkich fantazji, które owszem są  urokliwe, pociągające, czasami bardziej niezwykle, niż  te o których opowiada  religia. Spełniają  swoją  rolę w  budzeniu wyobraźni dziecięcej,  rozwoju jego  inteligencji emocjonalnej,  niemniej   same  z  siebie nie budzą tęsknoty za  Bogiem niewidzialnym.

Ten Bóg    zostawiony jest samemu sobie. Na to zgadza się  wielu niemuzykalnych  religijnie rodziców, niekoniecznie wrogich wobec religii, ale  uważających, że  biologiczny i psychiczny dobrostan ich pociech jest najważniejszy. Bóg niewidzialny, jeśli nawet jest, to  gdzieś  daleko, tu na ziemi nic go nie przypomina. Pomiędzy Bogiem i światem naszych zmysłów  istnieje nieprzekraczalna  przepaść, która  tworzy wiekuistą samotność  Boga.  Nie ma sensu naruszać tej samotności, zwłaszcza,  gdy samemu czuje się niepewnie  w  przestrzeni religijno-duchowej. 

W ten sposób co  bardziej  niemuzykalni rodzice powielają – oczywiście bez żaru religijnego -  jedną  z pierwszych herezji chrześcijaństwa, którą   sformułował Ariusz.  Ten zamarły w 336 r.  aleksandryjski kapłan wyznawał wiarę w takiego jedynego Boga, który jest   jedynym Mądrym, jedynym Dobrym, jedynym Potężnym.  Nic nie może  być  do Niego podobne. Pomiędzy Bogiem i wszystkim, co Nim nie jest,  istnieje nieprzekraczalna przepaść. Dotyczy to także Syna.  

Syn Boży może  być  więc  obrazem Boga tylko w ograniczonym zakresie. Nie może  widzialnie wyrazić  Ojca. Taki Syn może  wyrazić to, czym jest, a wiec  stworzeniem. I tu odnajduje się  cała plejada piewców Jezusa, którzy współcześnie nie tylko się nim zachwycają, ale  czynią go ikona humanizmu. Ciekawe jest to, że  o ile u Ariusza Bóg Ojciec zazdrośnie  strzegł swojej boskości, to  u współczesnych   agnostyków, człowiek tak  zazdrośnie  strzeże  swego człowieczeństwa, że nie chce być ikoną Boga. Nie odkrywa w sobie  ani podobieństwa ani obrazu Boga.

Stworzona przez  Ariusza  nieprzekraczalna odległość między Bogiem i stworzeniem w naszym tradycyjnym  religijnym wychowaniu pokonywana była  poprzez zawierzanie  Jezusowi i Maryi wszystkich dziecięcych i młodzieńczych niepokojów i radości,  problemów i  kryzysów.  Działo  się to tak samo   w czasie szczerej modlitwy przed świętymi ikonami w domu rodzinnym, jak i w  liturgii kościoła parafialnego.  Ileż te   domowe  i kościelne ikony wchłonęły  tajemnic naszego dojrzewania, skarg,  czasami łez i wyrzutów  sumienia.  I – co najważniejsze -  nie pozostawały obojętne na  nasze  prośby i dziękczynienia. Byliśmy pewni, że  Jezus nam błogosławi, przebacza, a Matka Boża   osłania  swoim płaszczem.