Pierwszy raz minąłem się z ks. Jerzym Popiełuszko w 1968
r., kiedy rozpoczynałem klerycką służbę wojskową w Bartoszycach. W szarym
bloku, ostatnim bodaj w szeregu zabudowań dawnego pułku czołgów, mieścił się
nasz 54 Szkolny Batalion Ratownictwa Terenowego. Dopiero po latach dowiedziałem
się, że na tych samych korytarzach stawał do wieczornego apelu obywatel szeregowy
Popiełuszko; słyszał te same docinki na temat różańca, który trzeba było wyjąć z
kieszeni i wyjaśniać złośliwie dociekliwemu kapralowi, do czego służy on w wojsku.
Te same musztry, szkolenia polityczne, ćwiczenia na
poligonach, ten sam zapach żołnierskiej grochówki na stołówce. Niezapomniana Babcia,
u której żołnierze klerycy spotykali się na przepustkach, wigilie wojskowe, nie
mówiąc o modlitwach porannych i niedzielnych mszach odczytywanych z modlitewnika, kiedy nie można było wyjść na
przepustkę. No i te szkolenia polityczne, łącznie z Wojskowym Kursem Marksizmu
Leninizmu, który miał nas nauczyć miłości do socjalistycznej ojczyzny.
Z przeszło trzystu kleryków - żołnierzy, których spotkałem
wtedy w Bartoszycach, na każdego pewnie inaczej wpłynęły przeżycia wojskowe. Nie
wszyscy wrócili do seminariów, inni przenieśli opór wobec władz wojskowych w seminaryjne
struktury. Wielu poszło w kapłaństwo jak na poligon, gdzie trzeba wykonać zadanie,
niezależnie od pogody czy samopoczucia. O kapłańskiej drodze bartoszyckiego
Kolegi usłyszałem po raz pierwszy podczas studiów w Rzymie, dokąd po 1980 r. przyjeżdżali
biskupi polscy, opowiadając o tym, co dzieje się w Kościele na Żoliborzu. Były
to jednak dwa różne światy - nasz rzymski, skoncentrowany na studiach, i ten
żoliborski, że Mszami za ojczyznę, ciągłą inwigilacją, zagrożeniem życia, brutalnie
zrealizowanym 19 października 1984 r. Rozminąłem się z księdzem Jerzym po raz drugi.
Pierwsze realne spotkanie nastąpiło podczas Jego pogrzebu.
W 1984 r. w wakacje wróciłem ze studiów, pogrzeb ks. Jerzego był nie tylko
spotkaniem ze słynnym Kolegą z Bartoszyc, ale stał się najważniejszą lekcją
mojego kapłaństwa. Na tym pogrzebie nadrobiłem lekcje z polskiej katolickiej
nauki społecznej, zrozumiałem cenę solidarnościowej etyki non violence, tak chrześcijańskiej, że już bardziej nie można. Stojąc
w tłumie żegnających ks. Jerzego, prosiłem Boga, abym nigdy więcej nie rozminął
się z Jego rozumieniem kapłaństwa, posłuszeństwa, wierności ludziom, których
Bóg stawia na kapłańskiej drodze.
Zanim jeszcze ogłoszono Go błogosławionym, zaczęliśmy z
Płockim Klubem Inteligencji Katolickiej jeździć w rocznicę śmierci na tamę we Włocławku.
Zwykle po wieczornej Mszy św. stawaliśmy nad Wisłą, w miejscu, gdzie jeszcze było
słychać plusk wody po uderzeniu worka z ciałem Brata -Kapłana. Nasze zdrowaśki tonęły
w szumie spiętrzonej wody, a zimny październikowy wiatr unosił pobożne śpiewy
ku krzyżowi stojącemu kilkaset metrów dalej. Cieszę się, że płocki KIK kontynuuje
te wyjazdy.
Po trzydziestu latach od śmierci wielu pyta, co robiłby
ksiądz Jerzy dzisiaj, jakie media wspierał, jaki model relacji między państwem
i Kościołem preferował? Nie chcąc rozminąć się po raz kolejny z Błogosławionym Bratem
Kapłanem, każdy dzień zaczynam od modlitwy, wydrukowanej na obrazku, który
noszę w brewiarzu: Boże, źródło wszelkiego
dobra, dziękuję Ci, że w swojej miłości obdarzyłeś błogosławionego księdza Jerzego
Popiełuszkę godnością kapłaństwa. Posłałeś go, aby gorliwie głosił Twoje słowo,
szafował świętymi sakramentami, mężnie działał w Twoje imię i zawsze był blisko
każdego człowieka, wzywając do przebaczenia, jedności i pokoju.
19. 10. 2014.