Tak zatytułowała notatkę o 1200 rocznicy powstania
benedyktyńskiego opactwa w Műnsterschwarzach Katolicka Agencja Informacyjna (KNA).
Opactwo to leży zaledwie 23 km. na wschód od Würzburga, a więc w diecezji do której
jeździłem prawie dwadzieścia lat na zastępstwa wakacyjne. W Kleinostheim wierni
z szacunkiem opowiadali o Anzelmie Grünie, światowej sławy teologu duchowości czy
Wunibaldzie Müllerze, który kieruje obleganym domem rekolekcyjnym w Münsterschwarzach.
Aktywność 80 mnichów benedyktyńskich zapiera dech
w piersi. Prowadzą słynne w okolicy gimnazjum, w którym uczy się 850 uczniów, a
wewnątrz klasztoru funkcjonuje co najmniej 20 mniejszych czy większych warsztatów:
metalowych, elektrycznych, malarskich. Są dwie drukarnie, jedno wydawnictwo, nie
mówiąc już o własnej piekarni, masarni, szwalni czy browarze. Tu przerabia się częściowo
zboże, kukurydzę i ziemniaki uprawiane na 118 ha należących do opactwa. W opactwie
jest też słynna straż ogniowa, która obsługuje obszar ok. 20 km kw.
W sumie pracuje tam i uczy się ok. 1300 osób, zaangażowanych
także w pozyskiwaniu nowoczesnych źródeł energii słonecznej, biogazowej solarnotermicznej
i wodnej. Aktualnie urzędujący opat, Michael Reepen (56 l.), opowiadając o tym wszystkim,
nie kryje zadowolenia. Podkreśla, że trzeba być otwartym na nowe czasy i ciągle
stawiać pytanie: do czego potrzebuje nas współczesny człowiek.
Wyraźnie widać, ze nie poprzestaje na samozadowoleniu
z kwitnącego w opactwie biznesu. W odpowiedzi na pytanie, po co potrzebni są w XXI
w. benedyktyni, opat przypomina, że mnisi przeżywają w roku jubileuszowym sześciotygodniowe
rekolekcje i medytują nad charyzmatem swego zakonu. A ponieważ sensem ich powołania
– poza pracą - jest także modlitwa, więc opat martwi się o powołania do zakonu,
a zwłaszcza o to, jak trafić do tych, którzy przyjeżdżają do opactwa na dni skupienia,
choć nie mają zakorzenienia chrześcijańskiego. Podczas nabożeństw wstają i siadają
razem ze wszystkimi, ale nie mają pojęcia o sensie liturgii i chrześcijaństwa. Europa
– mówi – to kontynent misyjny.
Oto problem: jak trafić do młodych ludzi? Aktualnie
w opactwie jest czterech nowicjuszy, kilku krąży
wokół klasztoru, powołania „kapią” – jak się wyraża. Na misjach pracuje 30 benedyktynów
z Münsterschwarzach, klasztor z roku na rok staje się coraz mniejszy. Niemniej opat
nie jest pesymistą. Z 1200 letniej historii swego opactwa przypomina kilka dat krytycznych;
w 1525 r. /wojna chłopska/ klasztor całkowicie zniszczono, podczas sekularyzacji
w 1803 r. zakonników wypędzono, a ich mienie zostało rozkradzione. W 1941 naziści
zamknęli klasztor. Benedyktyni wrócili tam w 1945 r.
Jeśli się ma taką historię – nie sposób zwątpić
– pomyślałem. Z drugiej strony jak na dłoni widać specyfikę współczesnego kryzysu.
Nikt dziś nie prześladuje benedyktynów w Niemczech, co więcej wszyscy im pomagają.
Mają oni zresztą głowy na karku i ich budynki nie świecą pustkami. Biznes się rozwija,
na brak funduszów na pewno nie narzekają. A mimo wszystko, gdzieś tam w sercu opata,
a pewnie i nie tylko jego, rodzi się pytanie: jak odpowiedzieć na kryzys duchowości
europejskiej, brak powołań, pełzającą sekularyzację, poganienie młodzieży?
Odpowiedzią na ostatnie pytanie jest wspomniane
gimnazjum, słynne zresztą na całą Bawarię. Panuje tu nie tylko wysoki poziom naukowy,
ale pielęgnuje się także chrześcijańskie i niemieckie cnoty moralne. Ciekawie uzasadnia
opat także ostatnią, podjętą w 2014 r. inicjatywę migracyjną. Klasztor otworzył
się na szukających azylu i chociaż – jak mówi opat – „nie jest to zadanie łatwe, to jednak zadaniem chrześcijan jest otwarcie
na ludzi innych kultur i religii. Wcześniej – podkreśla - benedyktyni jechali na misje. Dzisiaj misje możemy spełniać w klasztorze.
Najważniejsze jest otwarcie, dopóki ono trwa - ustaje lęk”.
Pewnie myślał o lęku przed obcymi. Czy jednak dzięki
takim spotkaniom nie ustępuje też lęk o własną, zakonną przyszłość? Mądry ten opat
– pomyślałem.