Każdy, kto w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych
ubiegłego wieku, znalazł się na terenie Niższego i Wyższego Seminarium Duchownego
w Płocku, nie mógł nie zauważyć siostry / pani Anny Klaty. Jako trzynastoletni chłopiec
nie znałem jej nazwiska, ale zaciekawiała jakaś dostojność w ruchach, pewny krok,
no i ta dwuznaczność w tytule. Dzieci, które ciągle ją otaczały w sąsiadującej z
seminarium salce katechetycznej, zwracały się do niej proszę Pani, księża mówili siostra
Ania.
Szybko zrozumiałem, że s. Ania ze Zgromadzenia
Sióstr Służek Najświętszej Marii Niepokalanej, realizuje swoje powołanie zakonne
w zwyczajności franciszkańskiej. Nie oddzielał jej od ludzi strój, a zbliżała prostota
i zwyczajność. Konsekracja zakonna nie afiszowała się u niej habitem, lecz wyrażała
jakością życia. Tak rozumiałem zawsze określenie siostry Służki, jak nazywaliśmy czy to siostrę Anię, czy to jej współ-siostry,
pracujące do dzisiaj w Płocku, Czerwińsku, Skępem czy Żurominie.
Z biegiem lat dane było nam, seminarzystom,
a tym bardziej współpracownikom siostry Ani, poznać z bliska jakość jej katechezy.
Była genialną katechetką. Nie skończyła renomowanych uczelni, Jej uniwersytetem był Dom Dziecka dla sierot
w Cegłowie, dokąd trafiła jako młoda zakonnica po wojnie. Przez 11 lat była dla
sierot wojennych matką, opiekunką, nauczycielką. Nic więc dziwnego, że po przejściu
do Płocka, w rozbudowującej się parafii św. Jana Chrzciciela, nie przeraziła jej
ani ogromna liczba dzieci, ani spartańskie warunki w salkach katechetycznych, ani
ilość godzin, których tak naprawdę nikt wtedy nie przeliczał na pensum.
Już w latach siedemdziesiątych prowadziła
katechizację przedszkolaków. Ponieważ do punktu katechetycznego dzieci były przyprowadzane
przez rodziców, babcie, ciocie czy starsze rodzeństwo, Siostra Ania zapraszała wszystkich
do środka. Katechizowała przy otwartej kurtynie dzieci i dorosłych. Wszyscy byli
zachwyceni jej stylem rozmowy z dziećmi, plastycznością przekazu, trafnością syntez.
Miała też okazję poznać środowisko rodzinne dzieci. Wiedziała, kto wymaga pomocy
materialnej, kto duchowej, kto psychicznej.
Było dla niej oczywiste, że katechizacja
musi owocować dobrymi dziełami. Mobilizowała więc dzieci i ich rodziców do pomocy
misjonarzom, a konkretnie księdzu Batogowskiemu, który pracował w Indiach. Ileż
paczek z kaszą, cukrem, zeszytami, kredkami i innymi przyrządami szkolnymi trafiło
wtedy do internatu dla chłopców, prowadzonego przez misjonarza z Płocka, wie tylko
Bóg. Z pomocy misjom nie zrezygnowała po przejściu na emeryturę. Jej skromna cela
w Rokiciu nad Wisłą, stała się pracownią artystyczną, gdzie wyrabiała małe figurki
i szopki, kleiła wielkanocne pisanki, malowała karty świąteczne. Ofiary zebrane
ze sprzedaży tych prac zasilały posługę misyjną Sióstr Służek NMPN w Rwandzie i
w Kongo.
W słoneczny czwartek, 28 sierpnia br., w
dniu pogrzebu Siostry Ani, w przejmujących słowach dziękowała za pomoc misjom siostra
Stanisława, pracująca na misjach. Ks. prof. M. M. Grzybowski w ciepłych słowach
opowiadał o życiu 84 letniej pokornej Służki, genialnej Katechetki, dzielnej Kobiety,
która równym, pewnym krokiem szła przez życie. Odeszła po cichu, ale przecież setki,
a może tysiące ludzi, których uczyła o Bogu, pamiętają Jej słowa, gdy żegnała ukochany
Płock. Wyraziła wtedy życzenie, żebyśmy się spotkali w niebie.
Weszła w drugą przestrzeń życia w Uroczystość Matki Boskiej Częstochowskiej.
Kiedy odprowadziliśmy trumnę z Jej ciałem na cmentarz w Rokiciu, spojrzałem na Wisłę
i oblane słońcem złote zbocze. Przypomniał mi się Spycimierz, 900 letnia niewielka
parafia rodzinna Siostry Ani, położona w cieniu Uniejowa. Układa się tam od dwustu
lat przepiękne dywany kwietne na Boże Ciało. Ileż razy jako dziecko, Siostra Ania
widziała, jak kapłan z monstrancją idzie po tym dywanie.
Kiedy żegnaliśmy Ją na urokliwie położonym
cmentarzu w Rokiciu, nieodparcie przypominającym małą żaglówkę, nie mogłem pozbyć
się wrażenia, że Siostra Ania znów stanęła przy sterze i dzielnie płynie Wisłą pod
prąd.