Ilekolwiek razy myślę
o Kardynale Stefanie Wyszyńskim, przypomina mi się propagandowa broszura, w czarnej
okładce, z wielkimi czerwonymi literami: Quousque
tandem, Kardynale (Jak długo jeszcze, Kardynale?). Tytuł nawiązywał do
słynnego zdania z mowy oskarżycielskiej przeciwko Katylinie, arystokratycznemu
senatorowi Rzymu, oskarżonemu o spisek. Demaskując ów spisek, Cyceron w swoim
uniesieniu retorskim wypowiedział słynne zdanie ”Jak długo, Katylino, będziesz nadużywał naszej cierpliwości?
Gomułkowscy
propagandziści w ten sposób próbowali zdemaskować knowania Kard. S. Wyszyńskiego przeciwko Polsce Ludowej i jej
władzom. W broszurce zawarto cały katalog grzechów
Prymasa Tysiąclecia, które powinno znać społeczeństwo. Dzieło to kupiłem chyba w kiosku Ruchu, zdaje się jeszcze w liceum; w każdym razie znałem jego treść
jadąc do kleryckiej jednostki wojskowej w Bartoszycach, do której zostałem
wcielony po pierwszym roku studiów w Wyższym Seminarium Duchownym w Płocku.
Było to dwa lata przed
upadkiem Gomułki, ja miałem osiemnaście lat, chciałem być tak samo postępowy
jak i religijny, nie widziałem też racji – zresztą do dzisiaj nie widzę - aby
przeciwstawiać miłość do ojczyzny miłości do Kościoła. Dlatego bolało mnie to,
że ówcześni propagandziści kazali mi wybierać między postępem naukowym, a opium religii, między miłością do
Kościoła, którą uosabiał Kardynał, a miłością do Ojczyzny, którą symbolizowały wtedy
owe Ziemie Zachodnie, na których nieprzyjazny Polsce Watykan nie chce uregulować
administracji kościelnej.
Z tymi myślami
jechałem do Bartoszyc, w których nie chodziło przecież o wyszkolenie wojskowe,
ale o zasianie w początkujących studentach seminariów duchownych wątpliwości; czy
to co do powołania kapłańskiego, czy to rozumności wiary, czy zdrady Prymasa. Do dzisiaj pamiętam
piekący ból na samą myśl, że muszę być albo człowiekiem postępowym albo
wierzącym. Ja naprawdę chciałem być i postępowym i wierzącym.
Pewnie dlatego tak
głęboko zapadła mi w serce przepowiednia
jednego z ówczesnych politruków wojskowych, który podczas szkolenia
politycznego rzucił niby od niechcenia: ja
się dziwię wam, obywatele żołnierze, że chcecie być księżmi. Za trzydzieści lat
kościoły będą puste, przy konfesjonałach nikt nie będzie na was czekał, więc zmarnujecie
życie. A życie jest tylko jedno. Będziecie siedzieć w tych waszych kościołach i
się frustrować. Pamiętam jak dzisiaj, że zdanie to zasiało we mnie większy
niepokój niż dokuczliwe co prawda, ale banalne szykany naszych podoficerów.
Podobnie było ze szkoleniem politycznym, które
nam serwowano po kilka czy kilkanaście godzin w tygodniu, atakując Prymasa bez pardonu.
Rozwijano nam tezy ze wspomnianej broszury, wszystko podlane sosem socjalistycznego
patriotyzmu, zabezpieczonego gwarancją braterskich sojuszy, dumą z odzyskanych
Ziem Zachodnich, wyrwanych z rąk znienawidzonych okupantów niemieckich, którym
Kardynał jeśli nie sprzyja, to na pewno nie umie się przeciwstawić. Niedwuznacznie
dawano nam do zrozumienia, że nasz pobyt w wojsku i wyrwane dwa lata z
życiorysu zawdzięczamy Prymasowi. Gdyby nie jego politykierstwo, upór i brak akceptacji
nowej socjalistycznej rzeczywistości, wcale nie musiano by zakładać jednostek
kleryckich. Można było się przecież porozumieć i szkolić wojskowo alumnów tak,
jak wszystkich studentów w Polsce Ludowej, czyli podczas wakacji.
Dzisiaj z okazji
kolejnej rocznicy śmierci Prymasa Tysiąclecia dziękuję Bogu, że zasiewane w wojsku
wątpliwości nie przeszkodziły mi wrócić do seminarium i coraz bardziej zbliżać się
do myśli Prymasa, jego duchowości, genialnego wyczucia duszpasterstwa. Na KULu
miałem okazję słuchać prof. Cz. Strzeszewskiego, w Seminarium kazano nam czytać
teksty Prymasa, później życie kapłańskie wraz z osobistym doświadczeniem wyborów
Prymasa dokonały reszty. Trzydzieści pięć lat po Jego śmierci wszystko jest
proste, podziwiam Prymasa nie mniej niż Jana Pawła II, kocham go za jego
wiedzę, genialną intuicję społeczną, szczęśliwe wybory polityczne, za zdolność do
kompromisu jak i słynne non possumus. Szkoda,
że za naszej wczesnej młodości nie było książek A. Micewskiego, P. Rainy, E.
Czaczkowskiej, opracowań bpa A. Dziuby czy ks. prof. Cz. Bartnika.
Była świeża młodość,
którą bardzo łatwo można było uwieść poprzez antyprymasowską propagandę.
Ocaliły nas cierpliwość i zaufanie do naszych rodziców, proboszczów,
nauczycieli licealnych. Nawet jeśli sami nie wszystko wiedzieli czy rozumieli,
to z ich postaw emanowało niezłomne przekonanie, że Prymas wie, co robi. To nam
wtedy wystarczyło.
Resztę potwierdziło
życie. I historia.