Traf chciał, że krakowskie sympozjum teologów
moralistów przypadło tuż przed wyborami samorządowymi. Jadąc z Płocka, przez pół
Polski w piątek, z ciekawością spoglądałem na zdjęcia kandydatów na radnych,
burmistrzów, wójtów. Widziałem znane postacie z pierwszych stron gazet czy ekranów
telewizyjnych. Najbardziej wzruszały mnie zdjęcia ludzi kandydujących w małych
miasteczkach, powieszone gdzieś na płotach, przy sklepach, na balkonach domów.
Dobrze, że wielu zwyczajnym ludziom chce się nie tylko głosować, ale stają w szranki
wyborcze. Pewnie nie wszyscy wygrali, ale wyrażam im mój szacunek.
Po drodze z Płocka do Krakowa mija się
Częstochowę. Długi przejazd przez Maryjne Miasto dał okazję nie tylko do
przyglądania się kandydatom na prezydenta, ale przypomniał podgrzewaną w prasie
konfrontację, jeśli wprost nie walkę, między reprezentantem lewicy, a zjednoczonymi
siłami prawicy i katolików. Kiedy piszę te słowa, nie wiem jeszcze, kto zwyciężył,
ale lepsze jest chyba mobilizowanie sumień, niż ustawianie się pod sztandarami.
Sztandary - także te religijne - muszą znaleźć uczciwych, kompetentnych, sprawnie
zarządzających dobrem wspólnym kandydatów. Same sztandary nie wystarczą.
W Krakowie powitały nas zdjęcia
uśmiechniętych dwóch głównych konkurentów. Jeden patrzy dobrotliwie, uśmiecha się
z przekąsem, drugi jakoś tak dostojnie, choć zagadkowo. Oto Kraków –
pomyślałem, pełen dystansu, choć smog, wiele ulic tak samo nierównych jak w
Płocku, nie mówiąc już o korkach w godzinach szczytu. Ciekaw jestem, kto też wygra
w Mieście Królów Polski. Zagadnięta o to pani w kiosku z gazetami, najwyraźniej
nie miała wyrobionego zdania.
W Sanktuarium Bożego Miłosierdzia i Domu
Duszpasterskim, gdzie odbywały się nasze obrady, nie było plakatów. Przed grobem
Świętej Siostry Faustyny strumień wiernych, w nocy z soboty na niedzielę adoracja
Najświętszego Sakramentu i czuwanie modlitewne Sióstr Miłosierdzia. W nowym ogromnym
kościele na Mszy Świętej w niedzielne południe były jeszcze wolne miejsca w
ławkach. Dużo ludzi w średnim wieku, także małżeństw z małymi dziećmi. Kończący
Msze św. celebrans życzył - w nawiązaniu do Ewangelii - aby nie marnować żadnego
talentu.
Wracając w niedzielne popołudnie na
Mazowsze, słuchałem w radiu komunikatów o sytuacji wyborczej. Kilkanaście procent
głosujących do południa, najwięcej po wyjściu ludzi z Kościoła. Były też doniesienia
o naruszeniu ciszy wyborczej, wspominano o próbach podkupywania głosów. Na
wysokości Częstochowy zaczęło padać, zmrok zasłonił zdjęcia kandydatów. Niektórzy
z nich obudzą się rano jako zwycięzcy. Niech jednak nie zapominają o tych,
którzy przegrali. Oni przecież także chcieli budować dobro wspólne tej
najserdeczniejszej, najbliższej małej ojczyzny.
W mojej płockiej ojczyźnie, w okręgu wyborczym,
już po dwudziestej zastałem niemały ruch. Całe rodziny z dziećmi. Za kotarą
ludzie szukają najpierw nazwisk, potem patrzą na szyldy. Co tam Kraków, co
Częstochowa. Najbliższa staje się ojczyzna z widokiem na Wisłę, z wyremontowaną
ulicą Abpa A. J. Nowowiejskiego, ze świątynią mariawitów w tle. Jedyna w swoim rodzaju,
z serdeczną historią i wciąż ludzką twarzą.
16.11. 2014.