Dzięki inicjatywie doktorantów z koła naukowego
teologów moralistów na UKSW, miałem okazję aktywniej przeżyć 35 rocznicę śmierci
Prymasa Tysiąclecia. Na zorganizowanym przez młodych teologów sympozjum Nauczanie społeczne prymasa Tysiąclecia przypadł
mi temat Wizja polityki w ujęciu Prymasa Wyszyńskiego.
Początkowo trochę się zżymałem na tę wizję;
nie znałem systematycznych prac Wyszyńskiego o polityce. Pamiętałem za to oskarżenia
o politykierstwo ze strony ówczesnych przeciwników politycznych, zwłaszcza W. Gomułki.
Wśród licznych opracowań na temat działalności Prymasa roi się co prawda od książek
omawiających przesłanie społeczne kard.
Wyszyńskiego, ale niewielu autorów porywa się na mówienie o Prymasie jako polityku.
Z kolei w coraz liczniejszych biografiach kard.
Wyszyńskiego wątki polityczne jego działalności ujmowane są najczęściej z punktu
widzenia reakcji na politykę władz komunistycznych. Kard. Wyszyński doskonale zdawał
sobie z tego sprawę. Już w prymasowskim Liście
ingresowym zamieścił zdanie, które dla rozumienia wizji polityki Prymasa wydaje
się kluczowe: Nie jestem ani politykiem, ani dyplomatą,
nie jestem działaczem, ani reformatorem. Jestem ojcem waszym duchownym, pasterzem,
biskupem dusz waszych, jestem apostołem Jezusa Chrystusa. Posłannictwo moje jest
kapłańskie, pasterskie, apostolskie, wyrosłe z odwiecznych myśli Bożych, ze zbawczej
woli Ojca, radośnie dzielącego się swoim szczęściem z człowiekiem” (6.I.1949
r.).
Każdy kto zna naukę Soboru Watykańskiego II o zaangażowaniu
politycznym ludzi Kościoła, kto naczytał się o metapolitycznym rozumieniu problemów społecznych, o niemieszaniu się Kościoła do polityki, musi
zadumać się nad zdaniem Prymasa. On wyprzedził w swoim myśleniu Sobór Watykański
II o pół wieku. Ale jak wyprzedził? Nie poprzez chrześcijańskie zaniechanie polityczne,
jak to się na ogół stało w Europie po Soborze Watykańskim II. Prymas Tysiąclecia
potrafił wskazać takie zachowania polityczne, które uczyniły go interreksem, przywódcą narodu, cieszącym
się opinią wielkości, której zazdrościli komuniści.
My dzisiaj je podziwiamy, choć zbyt wolno uczymy
się od Prymasa. Cierpi na tym katolicka nauka społeczna w Polsce i formacja katolickich
polityków. Owocuje to ich sporami i w konsekwencji marginalizacją na scenie politycznej.
Jako zajmujący się teologią moralną co jakiś czas spotykam się z zarzutami, dlaczego
nie rozwijam społecznej myśli moralnej, dlaczego nie piszę o lichwie bankowców,
choćby na przykładzie frankowiczów, dlaczego nasz katolicki głos w sprawie uchodźców
jest prawie niesłyszalny. Krytyków odsyłam do przedstawicieli katolickiej nauki
społecznej, co jest ewidentnym unikiem, mam przecież świadomość, że tam ludzi zajmujących
się współczesną polityką chrześcijańską także nie jest dużo.
Z tym większym zapałem podszedłem więc do zadania
zaproponowanego mi przez młodych teologów z UKSW. Istota polityki Prymasa Tysiąclecia
sprowadzała się do tego, że potrafił genialnie połączyć trzy na ogół rozdzielane
definicje polityki: polityki jako troski
o dobro wspólne (polity), polityki jako działania społecznego w określonej
sytuacji (policy) oraz polityki formującej
postawy polityczne podmiotów konkretnego działania, czyli sumienia i cnoty polityków
(politics).
Współcześnie najłatwiej nam przychodzi refleksja
na pierwszym poziomie. Ogólne zasady katolickiej nauki społecznej na ogół się nie
zmieniły, powtarzane są na kazaniach i w listach pasterskich biskupów. Najwięcej
kłopotów mamy z kompetentną analizą sytuacji społecznej, gospodarczej i politycznej.
W polskich Kościele brakuje ośrodków analitycznych, skupionej na konkretnych celach
dyskusji fachowców, współpracy działaczy politycznych i teoretyków. Także więcej
trzeba by czynić w formacji charakterowo - etycznej polityków. Jakoś nie słychać
o rekolekcjach dla polityków, a w formacji członków licznych w Polsce ruchów i stowarzyszeń
katolickich wymiar polityczny zupełnie nie istnieje. To samo – niestety – trzeba
powiedzieć o katechezie i duszpasterstwie akademickim.