Pewnie
bym nie wracał do wywiadu z dziekanem Wydziału Teologii na Uniwersytecie
Śląskim, ks. prof. A. Bartoszkiem, gdyby nie głosy po naszym zjeździe teologów
moralistów. Wywiad ukazał się w „Gościu Niedzielnym” (3 lipca 2016) i poświęcony został współczesnemu rozumieniu porządku miłości (ordo caritatis), jaki
powinien – według Księdza Profesora – panować w miłości. Na zjeździe teologów
moralistów w Zakopanem (12-14 czerwca), poświęconym współczesnemu kryzysowi
migracyjnemu w Europie, Ksiądz Profesor wygłosił referat na temat Odpowiedzialność za bliźnich w potrzebie w
kontekście <ordo caritatis>. Już wtedy rozgorzała dyskusja, która wskazywała
na konieczność doprecyzowania znaczenia pojęć w naszych katolicko-kościelnych sporach
o uchodźców. Bez tego my, katoliccy teologowie, duszpasterze i kaznodzieje, zaczynamy
mówić jak politycy. Konsekwencją jest to, że kłócimy się też jak politycy; ordo caritatis pozostaje niezrozumiane,
a uchodźców traktujemy jak terrorystów.
Niestety,
wywiad nie przynosi większej klarowności. Rozmawiający – wywiad przeprowadza ks.
T. Jaklewicz - dość swobodnie obchodzą się z łacińskim wyrażeniem ordo caritatis. Jednym razem mówią o porządku miłości, innym razem o porządku w miłości, innym razem o rozumności i ładzie w miłowaniu. Prowadzący
wywiad już w pierwszym pytaniu stawia
niepokojącą tezę: „Miłość kojarzy się z
porywem serca, a Ty uczysz o ordo caritatis, czyli o <porządku miłości>.
Po co porządek w miłości?”. Ks. Profesor odpowiada: ”Bo mamy kochać wszystkich, ale się nie da kochać wszystkich tak samo i
nie wszystkim powinno się wyrażać miłość w ten sam sposób. Nie wszystkim potrafimy
pomóc, dlatego potrzebny jest pewien porządek, który wskazuje kryteria, jak
dobrze pomagać”.
Aż
wstyd przypominać, że miłość to nie tylko, a nawet nie przede wszystkim poryw serca. W języku polskim, owszem, wszystko
pakujemy pod jedno słowo, ale greka i łacina znały ich co najmniej po trzy:: eros, filia, agape (amor, amititia,
caritas). Same te pojęcia wprowadzają pewien porządek. A jaki porządek wynika
z tego, że Bóg jest miłością (por. 1 J 4, 8.16); z tego, co św. Paweł
powiedział w słynnym Hymnie o miłości
(por Kor 13); czy wreszcie z Chrystusowego Kazania Górze, w którym mowa jest
o miłości nieprzyjaciół?
Jakże
w tym kontekście nie wspomnieć tych wszystkich wielkich nauczycieli ordo caritatis, na czele z samym
Chrystusem, którzy nie szukali innego porządku niż sama miłość, nie kalkulowali,
nie oddzielali rozsądku od miłości. Co byłoby warte chrześcijaństwo bez nadstawienia
drugiego policzka, miłości nieprzyjaciół, św. Franciszka, o. Maksymiliana, ks.
Popiełuszki. Jakże daleko im od kolejności
i ładu pomagania, kalkulacji, ładu i racjonalności, słów, od których az roi
się w wywiadzie.
W
wywiadzie nie wspomina się też, że stwórcza
miłość Boga zaczęła rysować swój porządek
już w Starym Testamencie, niezwykłe ślady zostawiła w naturze ludzkiej poprzez dzieło
Wcielenia. Stwórczy aspekt miłości Boga pozwala człowiekowi stawać się twórczym
podmiotem, sprawcą miłości także społecznej. W ujęciu personalistycznym
miłość jest o tyle zasadą moralności, o ile potrafimy odkryć jej źródło, cel i
normę. Pierwszym i najbardziej potrzebnym
kryterium porządku miłości jest miłość, którą kochamy Boga /nade wszystko/, a bliźniego
ze względu na Boga. Chrystusowy nakaz miłości bliźniego
jak siebie samego musi być interpretowany
w kontekście miłości Boga ponad wszystko i miłości bliźniego ze względu na Boga.
Bez
przypominania sobie tego, także w kontekście dyskusji o uchodźcach, gubimy się w
kalkulacjach, kłócimy w parafiach, nie znajdujemy wspólnego języka wśród teologów.
Nie przeczę, że poza wspomnianym wyżej fundamentalnym poziomem motywacji chrześcijańskiej,
trzeba się zastanawiać nad dyrektywnym poziomem odpowiednich norm życia społecznego
i apelować do decyzyjnego poziomu sumień poszczególnych katolików (por. Kompendium Nauki Społecznej Kościoła,
nr 73). Swoją rolę do odegrania mają oczywiście politycy, którzy nie mogą zamknąć
oczu na kulturowe, społeczne i gospodarcze źródła migracji, niebezpieczeństwo destabilizacji
państwowej, nie mówiąc już o ryzyku terroryzmu.
Tylko
w taki sposób może rozwijać się katolicka nauka społeczna, która w Polsce przeżywa
ewidentny kryzys. Właściwie jej nie widać w dyskusji o uchodźcach. Jeśli
Polakom zarzuca się zamknięcie na uchodźców, to jednym z powodów jest
nieznajomość katolickiej nauki społecznej, która na Śląsku miała coś do
powiedzenia.