Zabierałem się właśnie do spisania swoich uwag o aferze podsłuchowej, kiedy w mojej wysłużonej komórce pojawiła się wiadomość: „Namierz teraz za darmo każdą osobę. Wyślij bezpłatny sms (tu podany jest numer) a otrzymasz 150 lokalizacji na próbę ! Sprawdź”.
Nie wiem, o jakie namierzanie tu chodzi, być może jest to niewinny spis moich 150 połączeń komórkowych, ale samo słowo namierzanie budzi we mnie wstręt. Takie samo uczucie ogarnia mnie zawsze, kiedy słyszę o publikacjach wszystkiego, co miało charakter prywatny, począwszy od materiałów ubeckich, poprzez podsłuchy w konfesjonale, aż do dziennikarskich prowokacji politycznych.
I nie myślę, żeby to spowodowane było tym, że sam prywatnie lubię dużo mówić, albo też tym, że w czasach komunistycznych ciągłe nas straszono podsłuchami, szpiclami, donosicielami. Jest przecież coś głęboko niemoralnego w powtarzaniu tego, co ktoś mówi ci w tajemnicy. Jeśli mówi rzeczy gorszące, kłamie, klnie albo namawia cię do złego, masz obowiązek reagować, czasami donieść przełożonym. Ale przecież nie wolno podsłuchiwać pod drzwiami, zaglądać przez dziurkę od klucza, płacić paparazzim, instalować ukryte kamery czy mikrofony.
Fakt, że stało się to powszechne jest jednym z objawów prymitywizacji życia publicznego. Zauważcie, że nikt prawie nie ocenia tego w kategoriach sumienia, zła moralnego, nieprzyzwoitości. Stało się tak za sprawą głównie dziennikarzy, którzy stworzyli prasę i telewizję brukową, zarabiają na tym pieniądze, a w dodatku wykorzystują zdobyte prywatnie wiadomości do szkalowania przeciwników politycznych.
Ci ostatni nazywają to nota bene służbą publiczną, demaskowaniem fałszu polityków, zdobywaniem prawdy. Jak to głęboko nieprawdziwe, przekonuję się codziennie, śledząc reakcje tzw. postępowych polskich dziennikarzy na ostatnią aferę podsłuchową. Słuchając TOK FM i czytając teksty dziennikarzy tam występujących, ogarnia mnie osłupienie. Ci sami luminarze polskiego dziennikarstwa, którzy po upublicznieniu rozmowy Renaty Beger z Adamem Lipińskim z PIS, pisali o szoku, zdradzie i korupcji politycznej, teraz dzielą włos na czworo, szukają sprawców podsłuchów, tłumaczą intencje podsłuchiwanych polityków.
Obłuda w czystej postaci. Jeśli dodacie ją do odrazy wobec kultury podsłuchiwania, prymitywizmu językowego i charakterowego wysokich bądź co bądź polityków, którzy okazali się w dodatku łatwowierni jak dzieci, to możecie sobie wyobrazić poziom moralności społecznej, która towarzyszy zakończeniu roku szkolnego, dyskusjom o „Golgota Picnic”, klauzuli sumienia, tłumaczeniu, że dla dobra wspólnego trzeba to albo tamto. Panowie dziennikarze, proszę, nie pouczajcie nas o wolności sumienia, prawdzie moralnej i uczciwości.
Pozwólcie, że sami ocenimy to, co usłyszeliśmy. Nie można pozostać na poziomie odrazy, obłudy i dziennikarskiego bełkotu. Trzeba skorzystać z sumienia i jego najgłębszych osądów. Bogu dzięki jest kliku ludzi w Polsce, którzy od początku mają jasność w sprawie. Należą do nich m. in. L. Balcerowicz, W. Cimoszewicz, redaktor P. Reszka z „Tygodnika Powszechnego” i paru innych. Wymieniam tych, którzy zachowują te same kryteria oceny niezależnie od barw partyjnych i układów politycznych.
26. VI. 2014.