W
Nowy Rok na Mszy św. o godz. 12, 00, zwanej od lat „dwunastką u św. Jana Chrzciciela”,
przeżywaliśmy kolejny złoty jubileusz małżeński. Niektórzy uczestnicy tych Mszy
św. pamiętają jeszcze ks. Tadeusza Króla i jego Msze św. dla inteligencji, potem
aktywne uczestnictwo członków Płockiego Klubu Inteligencji Katolickiej i Soborowego
Studium dla świeckich. I chociaż od kilku lat Klub się wyprowadził od Jana, a Studium przestało istnieć, to uczestnicy tamtych
wydarzeń wchodząc w wiek jubileuszowy, są wierni swojej tradycji. Mamy więc coraz
więcej jubileuszowej modlitwy dziękczynnej…
Panią
Anię i Pana Tadeusza poznałem na Mszach św. zanim zaczęli być aktywni w Klubie Inteligencji
Katolickiej. Mieli swoje miejsce w kościele, razem zresztą ze swoimi trzema córkami.
Podczas Mszy świętej jubileuszowej to one niosły dary do ołtarza: wino, wodę i piękny
storczyk. Uśmiechnięte szły przez Kościół, pełne pokoju i wdzięczności. Nie mogły
przecież zapomnieć, jak ich rodzice po wielokroć przemierzali tę drogę. Tak też
wychowały swoje dzieci, które czytały teksty z Biblii oraz Modlitwę wiernych..
Te
same córki wzruszyły nas jeszcze raz, w Petropolu,
przed uroczystym obiadem. Na tle scen z filmu przedstawiającego życie rodzinne Anny
i Tadeusza, dziękowały rodzicom za ciepło domu, duchową i fizyczną obecność, za
mądre słowa, ale także za całkiem praktyczne umiejętności, jak przyrządza się bigos,
rozbija namiot, dekoruje tort itp. Przypomniały mi się wtedy słowa papieża Franciszka
o tym, ze gdziekolwiek są chrześcijanie, tam powinno się odnaleźć oazę miłosierdzia.
Potwierdziły
to słowa przyjaciół. Jedna z pań, która po raz pierwszy w życiu przeżywała taką
kościelną uroczystość, napisała potem na swoim blogu (nota bene bardzo ciekawym),
że Ania i Tadeusz są najlepszą wizytówką nauki
Kościoła, jego wspaniałym świadectwem. Jako ludzie prawdziwie i głęboko wierzący sami sobie wystawili najwyższą ocenę. Tak przecież powinna wyglądać
rodzina. Być razem i wspierać się w trudnych chwilach. Pracować, wychowywać razem
dzieci, współuczestniczyć w ich życiu, życiu wnuków i osób im bliskich. O miłości
nie będę wspominać, bo bez prawdziwej miłości nie byłoby możliwe ich życie.
Czytając te słowa byłem tak samo dumny z pani
Ani i pana Tadeusza, jak i trochę zły na siebie. Przecież przez tyle lat obserwowałem
ich życie. Pan Tadeusz był przez dwie kadencje wiceprezesem płockiego Klubu Inteligencji
Katolickiej, Pani Ania nie tylko go dzielnie wspierała, ale była pierwszą samarytanką
naszego Klubu, Ona też założyła Koło różańcowe wśród katolickich inteligentów. Wydawało
mi się to wtedy takie normalne.
Kiedy w Petropolu wstawali kolejni goście i w ciepłych słowach opowiadali o
dobroci pani Ani i pana Tadeusza, przypominały mi się ich dyskretne opowieści o
osiągnięciach córek, ich szczęśliwych małżeństwach, czasami zaproszenie na obiad,
żeby porozmawiać z zięciem. Dzisiaj żałuję, że w biegu tamtego życia za mało czasu
poświęciłem ich rodzinie. Nie dlatego, że nie dali sobie rady, ale dlatego, że na
coś pięknego nie napatrzyłem się z jeszcze bliższej perspektywy.
Piękny też był Walc rosyjski Dymitra Szostakowicza, który 50-latkowie zatańczyli na
środku sali. Pan Tadeusz prowadził tak jak w życiu: dostojnie, dyskretnie i z czułością.
Kiedy Leonard Cohen zaśpiewał „Dancing to the end of love…”, przypomniałem sobie
słowa Jana Pawła II, które Jubilaci zapisali jako motto na zaproszeniu: “Musicie
być silni miłością, która wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, wszystko przetrzyma
(…)”.
Pani Aniu i panie Tadeuszu, pamiętam w modlitwie.
Wasza miłość trwa.