O tym, że wiara ludu jest mądrzejsza od niektórych liturgistów świadczy ostatni nieszpór, a ściśle mówiąc błogosławienie wianków w oktawę uroczystości Bożego Ciała. Co mądrzejsi proboszczowie nie tłumaczą się tym, że już Pius XII zostawił tylko dwie Oktawy w naszej liturgii – Bożego Narodzenia i Wielkanocy, że po Soborze Watykańskim II nie ma obowiązku święcenia wianków. Gorliwie organizują procesje przez całą Oktawę Bożego Ciała, a na jej zakończenie, właśnie w ostatni nieszpór, święcą pachnące wianki.
Z dzieciństwa pamiętam wypełniony takim zapachem kościół w Różanie, dla mnie wtedy monumentalny. W ostatni nieszpór zapach macierzanki, rozchodnika, mięty i rumianku mieszał się z zapachem kadzidła, którego dym unosił się hen pod gotyckie sklepienie świątyni, a wszystko w takt dzwonków ministranckich, wyznaczających rytm procesji i tęsknych śpiewów pobożnego ludu nad Narwią.
Zygmunt Gloger w 1908 r. pisał, że w Polsce wianki wito z nawrotka, kopytniku, rosiczki, ruty, stokroci i barwinku. Służył do tego również lubczyk, kopelnik, targownik i dzwonki, w Krakowskiem bobownik i niezapominajki, w Wielkopolsce gałązki lipy i jabłecznik. Niestety, większości tych ziół bym nie rozpoznał, ale zapachy macierzanki, rozchodnika, mięty czy rumianku budzą we mnie takie pokłady wspomnień jak – nie przymierzając - słynne magdalenki Marcela Prousta „W poszukiwaniu straconego czasu”.
O tym, że niemały areał mojej pamięci ukryty jest w zapachu macierzanki, przekonałem się w tegoroczny ostatni nieszpór na ulicy Królewieckiej w Płocku, w samo południe, kiedy poszedłem kupić gazety do jednego z ostatnich kiosków ruchu, jaki można jeszcze znaleźć na płockich ulicach. Obok kiosku kobiety sprzedają na chodniku wszystkie możliwe owoce i warzywa, naprzeciw znajduje się mnóstwo sklepów, w tym jeden z rybami. Jakież było moje zdumienie, gdy nagle w banalnych zapachach ulicy poczułem zapach macierzanki i mięty. Natychmiast przypomniał mi się wianek mojej mamy, usłyszałem muzykę z różańskiego kościoła.
Z drugiej strony kiosku siedziała na małym stołeczku pani, która sprzedawała plecione na oczach ludzi wianki. Rozłożone obok zioła pachniały tak, że banalny skrawek ulicy stawał się przestrzenią czystą, powiedziałbym na swój sposób wzniosłą. Dla takiej przestrzeni coraz więcej ludzi buduje domy pod Płockiem, szuka miejsca na łonie natury. Z tęsknoty za taką przestrzenią coraz więcej ludzi angażuje się w obronę klimatu, czystego powietrza, natury.
Za parę groszy kupiłem pachnący wianek, przyniosłem do domu, powiesiłem tuż przy drzwiach, aby codziennie mięć okazję do wdzięczności Panu Bogu za dary, które od Niego otrzymujemy, m.in. za kwiaty i zioła. Przez błogosławieństwo tych wianków, a także obrzęd błogosławieństwa pól w wielu wiejskich parafiach, prosimy Boga, by swoją opieką otaczał nasze pola, łąki, lasy, strzegł przed zniszczeniem. Jest to także okazja do dziękczynienia Panu Bogu za wysłuchanie – choćby w tym roku - wielu próśb związanych z pogodą. Pamiętacie, jak trzy miesiące temu groziła Polsce susza, jak wielu katolików modliło się o deszcz, choć byli i tacy, którzy się z tego śmieli.
Przy okazji warto zadumać się nad mądrością Kościoła, który w bogactwie liturgii zawarł nie tylko pamięć o łąkach, kwiatach i ziołach, ale ciągle przywraca ich doświadczenie przyrodzone i nadprzyrodzone. Zieleń wonnych ziół, które mają moc leczniczą, jest symbolem życia. Z drugiej strony źródłem życia wiecznego jest Najświętszy Sakrament, komunia, zjednoczenie z Dawcą Życia. Uzewnętrznieniem tej wiary jest wianek. Mamy nadzieję, że kiedyś sam Chrystus wręczy nam – według nauki św. Pawła – „niewiędnący wieniec chwały”.
Pielęgnujmy więc w naszych kościołach taką ekologię. Jest w niej ukryta nie tylko pamięć o naszych ogrodach z dzieciństwa, nie tylko imperatyw troski o naturę jako dzieło Boga. W małej magdalence, w zapachu macierzanki, mięty i skoszonej łąki jest moc, która łączy przeszłość z teraźniejszością, kruchość istnienia wzmacnia wspomnieniem pełnym nadziei. Pewnie o tym myślała też M. Konopnicka, pisząc o ocalającym wspomnieniu rodzinnego domu: „Kochasz ty dom, rodzinny dom,/ co w letnią noc, skroś srebrnej mgły,/ Szumem swych lip wtórzy twym snom,/ A ciszą swą koi twe łzy?/ (…) Kochasz ty dom, rzeźwiącą woń/ Skoszonych traw i płowych zbóż,/ Wilgotnych olch i dzikich róż,/Co głogom kwiat wplatają w skroń?” [M. Konopnicka, Pieśń o domu].