Dość często zdarza mi się ostatnio głosić konferencje na temat rodziny, gender i feminizmu. Większym zainteresowaniem cieszą się one wśród katolików świeckich niż wśród duszpasterzy. Czasami problematyka chrześcijańskiego feminizmu jest traktowana z lekkim przymrużeniem oka; jak hasło publicystyczne, w dodatku nie z naszego języka. Podejrzewam, że wielu braci kapłanów jest przekonanych, iż nasze tradycyjne duszpasterstwo znajdowało wystarczająco adekwatny język, aby bronić godności kobiety, nie musimy wchodzić w modne buty krzykliwych feministek.
Owszem, nie musimy, pod warunkiem, że udaje nam się rozmawiać ze światem na tematy, które interesują ten świat i w sposób, który przekonuje do naszych racji. A jakże nie uwzględnić choćby językowej wrażliwości współczesnego człowieka. Nasi wierni codziennie są pod jej wpływem i pragną znaleźć jakąś odpowiedź w Kościele. Na temat feminizmu mamy takie bogactwo odpowiedzi w Biblii, dogmatyce, liturgii i tradycji, że ich przemilczenie ocierałoby się o grzech zaniechania.
Od kilku tygodni dyskutuję na te tematy z grupą aktywnych studentów UKSW. Zaczęło się od poszukiwania tematów na krótkie sympozjum poświęcone geniuszowi kobiety. Najpierw było pytanie, po co ten geniusz, gdzie go znaleźć? Po lekturze Listu do kobiet Jana Pawła II, propozycje tematów posypały się jak z rękawa. Ktoś chce mówić o geniuszu kobiecym swojej matki, dwoje młodych ludzi przedstawi piękno przyjaźni między kobietą i mężczyzną na przykładzie przyjaźni W. Półtawskiej i ks. K. Wojtyły / Rekolekcje Beskidzkie/. Kolejna doktorantka zafascynowała się ekologiczną medycyną bł. Hildegardy.
A ileż problemów społecznych, związanych z krzywdą, biedą i bezradnością polskich katoliczek domaga się zauważenia w naszym dyskursie o rodzinie, w katolickiej nauce społecznej czy konkretnej pomocy duszpasterskiej w parafii. Czy wiemy, że w Polsce co trzecia osoba nie uzyskuje zasądzonych alimentów? Zaległości z tego tytułu osiągnęły zawrotną sumę 4,5 mld. zł. Kiedy w 2004 r. zlikwidowano Fundusz Alimentacyjny, który dla wielu kobiet był jedyną szansą na utrzymanie domu, dzielne polskie matki założyły kilkadziesiąt stowarzyszeń, zebrały 300 tys. podpisów koniecznych do tego, aby Sejm zajął się projektem ustawy przywracającej Fundusz Alimentacyjny. Czy nie zasługują na wsparcie?
Jeśli tyle dyskutuje się o kryzysie rodziny, któremu nasze duszpasterstwo chce przecież zaradzić, to warto zauważyć, że większość problemów podnoszonych przez rozsądne feministki – nie mówię o radykalnych - jest mniej czy bardziej związanych z sytuacją rodzin. Słyszę, że niektórzy tegoroczni rekolekcjoniści, w związku z synodem rodziny i dyskusjami toczącymi się na jego kanwie, już znaleźli bliższe życiu tematy do rozważań rekolekcyjnych. Czy w ramy rekolekcji, które odbędą się przed Nawiedzeniem Obrazu Matki Bożej w każdej parafii diecezji płockiej, nie powinno się wpisać wyraźnie ukonkretnionej problematyki rodzinnej? Trzeba przecież wszystko uczynić - o co apelował Ksiądz Biskup - aby nasze parafie były rodzinne i gościnne. Czy dobrze dobrana tematyka rekolekcyjna nie jest jednym z ważniejszych warunków dobrego przeżycia Nawiedzenia Maryi?
W tej perspektywie warto spojrzeć na słynną już kampanię Krajowego Ośrodka Duszpasterstwa Rodzin z jej plakatami „Konkubinat to grzech. Nie cudzołóż”. Pominę już fakt, że z powodu nikłej działalności tego Ośrodka usłyszałem wiele gorzkich słów w Kazimierzu Biskupim od ludzi bardzo zaangażowanych w duszpasterstwie rodzin w Polsce. Czy na takim plakacie, nie powinna się raczej znaleźć oferta duchowa dla osób żyjących w konkubinacie i związkach niesakramentalnych, w tym zaproszenie na rekolekcje wielkopostne? Na rekolekcjach mówi się - owszem - o grzechu i nawróceniu, ale przecież nie tylko.
A swoją drogą, w ilu parafiach podczas rekolekcji wielkopostnych pojawiła się choćby jedna nauka dla osób wymienionych na plakacie?
18.
03. 2015.