To niemieckie słowo znalazłem w wywiadzie
z teologiem moralistą, F. J. Bormannem, w nieocenionym tygodniku „Christ in der
Gegenwart”. Redaktorzy tego skromnego w ilość stron (około 20), ale inteligentnie
redagowanego czasopisma co jakiś czas przeprowadzają wywiad ze znanymi
teologami. Pytają ich zarówno o to, nad czym aktualnie pracują, co jest
najważniejszym zadaniem dla współczesnej teologii, ale także jaka jest ich serdeczna
modlitwa, gdzie przeżyli najpiękniejszą liturgię, jakiego ateistę szanują, kiedy
byli w teatrze lub kinie i jaką książkę nieteologiczną ostatnio przeczytali.
Jedno z ostatnich pytań brzmi: przed czym
odczuwasz lęk? Prof. Bormann odpowiada: zawodowo
– lękam się rozszerzającego się myślenia obozowego (Lagerdenkens) w dziedzinie
teologii moralnej. Myślenie to zatruwa każdą naukową dyskusję i prowadzi do obniżenia
wyników badań naukowych. Prywatnie lękam się – dodaje Profesor - ciężkiej
choroby i utraty przyjaciół.
W teologii moralnej na Zachodzie myślenie obozowe, a więc myślenie schematami
liberalnymi (postępowymi ) lub konserwatywnymi jest rzeczywiście dokuczliwe. Zastąpiło
ono podział na szkoły teologiczne, różnice w metodach dochodzenia do prawdy czy
nawet historyczne odniesienia do mistrzów naszej dyscypliny. Okopującym się w
obozach teologom sekundują oczywiście wierni świeccy, którzy w zdecydowanej większości
nie lubią zakazów, norm i poczucia grzechu. Z ochotą i poczuciem lepiej wiedzących
zapisują się do obozu postępowego, z głębin którego nie można dostrzec nic dobrego
w nauce Urzędu Nauczycielskiego Kościoła.
Z obozowym myśleniem mamy dzisiaj do
czynienia w polityce, publicystyce, a nawet naukach społecznych. Wystarczy
przypomnieć jak trudno jest dyskutować o roli kobiety, społecznej teorii płci, a
nawet tak oczywistych sprawach jak cierpienie zwierząt czy ocieplenie klimatu.
Zanim dyskutanci otworzą usta, już wiadomo, kto jest z jakiego obozu, co powie,
co będzie krytykował. Czasami człowiek ma wrażenie, że to nie tylko obozy, a wręcz
bunkry, z odpowiednio skonstruowanymi stanowiskami ogniowymi, z których nic innego
się nie robi, tylko strzela do przeciwników.
Do takich obozów chętnie wpycha się
także katolików w Polsce. Niektórzy zresztą chętnie tam wchodzą. Jednych kuszą politycy,
inni ulegają lenistwu umysłowemu lub zwyczajnemu zacietrzewieniu, np. w dyskusjach
o lustracji. Prymas Tysiąclecia i papież Jan Paweł II mieli tak szerokie horyzonty
i tak wielki autorytet, że potrafili bronić nauki Kościoła przed ideologizacją czy
tym bardziej fundamentalizmem. Myślenie obozowe nie dochodziło tak do głosu,
zresztą przeciwny obóz był na tyle niebezpieczny, że niewielu katolików decydowało
się na przekraczanie jego granic.
Wspominam tu o Prymasie i Papieżu,
ponieważ moje pokolenie kapłańskie zostało naznaczone ich charyzmatem. Tym
bardziej zdumiewa mnie fakt, jak szybko i łatwo demontuje się ten charyzmat w
nowym pokoleniu katolików. Zauważcie jak łatwo przychodzi niektórym z nich
krytyka, nie tylko miejscowych biskupów, ale nawet papieża Franciszka,
zwłaszcza w kontekście dyskusji o związkach niesakramentalnych. Ciekaw jestem, jak
się zachowają, gdy Papież po synodzie ogłosi coś, z czym się nie zgadzają.
Póki co uczmy się precyzyjnie określać
przedmioty naszych sporów, ważmy siłę argumentów, doceniajmy rolę tradycji, nie
zamykajmy oczu na znaki czasu. Przy każdej pokusie Lagerdenkens przypominajmy sobie poradę Augustyna: w sprawach koniecznych – jedność; w wątpliwych
wolność; a we wszystkim – miłość.
4. 01. 2015.