Młodzi naukowcy z Wydziału Nauk Humanistycznych i Społecznych Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Płocku zaprosili mnie na dyskusję o uwarunkowaniach polskich sporów światopoglądowych po 1989 r. Mając po uszy dziennikarskiej młocki na te tematy, zastanawiałem się, jaki kształt przybierze dyskusja w gronie świeckich politologów, wykształconych w wolnej Polsce, mających w dodatku ambicje tworzenia na płockiej uczelni środowiska naukowego. Okazuje się, że młodym politologom z PWSZ nie tylko zależy na autentycznej wymianie myśli, ale są też znakomicie obeznani ze społecznymi, politycznymi i ideologicznymi uwarunkowaniami tego, czego my - starsi – doświadczaliśmy w ostatnim dwudziestopięcioleciu..
Szkoda – pomyślałem, że takich ludzi nie zaprasza się do telewizji, nie szukają ich stacje radiowe, w tym także katolickie. Jeszcze bardziej żal, że nie słuchają ich ci księża, których ponosi polityczna pasja i sami idą do telewizji czy na ambonę z krytyką nielubianych przez siebie partii politycznych, konkretnych polityków czy ich światopoglądów. Prawdę powiedziawszy, takich politycznie aktywnych księży nie jest dużo. Wśród z górą 20 tys. polskich księży zawsze znajdzie się jednak pasjonat polityki, którego nagłośnią propagandziści z takiej czy innej opcji politycznej, czym wywołają oburzenie drugiej strony.
Ostatnio uaktywnili się ci, których niepokoi polityka rządu, zwłaszcza w dziedzinie sprawiedliwości, stanowienia prawa, środków przekazu. Nie osądzając ich subiektywnej potrzeby zabierania głosu, dziwię się brakiem krytycyzmu wobec bliskiego sobie obozu. Nie słyszałem, aby znani etycy z KULu krytykowali swoich faworytów politycznych, kiedy ci łamali standardy polityczne. Podobnie zresztą postępują kościelni zwolennicy obozu rządzącego. Rzadko którego stać na tak jasną ocenę, jaką zaprezentował choćby prof. A. Nowak w świątecznym numerze „Gościa Niedzielnego”.
Na uwagę dziennikarza, B. Łozińskiego, że środowiska katolickie zarzucają PIS odchodzenie – pada nawet słowo zdrada - od wartości chrześcijańskich, prof. A. Nowak mówi: „PIS nigdy nie deklarował, że przeprowadzi w Polsce kontrrewolucję chrześcijańską. W tej partii zawsze był silny element postsocjalistyczny, nawiązujący do tradycji Jana Józefa Lipskiego czy Jana Olszewskiego. Szanuje on chrześcijaństwo, ale ma też wyraźny dystans do tego, co można nazwać państwem wyznaniowym. Takie poglądy miał np. Lech Kaczyński” (GN, 2016, nr 52, s. 42).
W polityce państwa zmieszczą się więc te chrześcijańskie zasady, do których rządzący zdołają przekonać obywateli (Tantum intende in republica, quantum tuis civibus probavi possis). Jest to jasne stawianie sprawy. Zgadzam się z nim pod warunkiem, ze w ogóle pojawia się wola owego przekonywania. Praktyka pokazuje, że w najbardziej dyskusyjnych kwestiach (aborcja, gender,) takiej woli nie ma. Niekonsekwencja kościelnych moralistów polega na tym, że o ile niedawno domagali się zakazu przyjmowania komunii dla wprowadzających te ustawy, to dzisiaj taktownie milczą.
Mam nadzieję, że jest to tylko milczenie publiczne. Bo przecież nic nie stoi na przeszkodzie, aby formować sumienia polityków chrześcijańskich. Na dobrą sprawę, to nasze religijne przepowiadanie, wychowanie, duszpasterzowanie powinno podejmować przekonywanie obywateli do pewnych postaw. Politycy mają prawo na to liczyć i jestem przekonany, że najmądrzejsi z nich nie oczekują od księży pochwal partyjnych, ale zaangażowania w formowanie duszy narodu, sumienia obywateli, wzmacniania ich zdolności do obrony wartości moralnych w szeroko rozumianym życiu społeczno-polityczno-gospodarczym.
Zamiast s publicznego popierania partii politycznych, księża powinni zająć się formacją sumienia politycznego katolików zrzeszonych w Akcji Katolickiej, duszpasterstwie studenckim, Katolickim Stowarzyszeniu Młodych, Stowarzyszeniach Rodzin Katolickich, a nawet w Oazie, Ruchu Charyzmatycznym i innych ruchach religijnych, które dopiero powstaną. Jest czymś nienaturalnym, że prawie wszystkie te stowarzyszenia są jakby impregnowane na formację społeczno – polityczno - gospodarczą. Oto owoc źle zrozumianej zasady niemieszania się Kościoła do polityki. Kościół jako instytucja nie powinien mieć ambicji w uprawianiu polityki jako gry o władzę. Natomiast wierni świeccy powinni czuć się powołani do brania odpowiedzialności politycznej za dobro wspólne. W tym duchu powinni być nie tylko formowani, ale wprost zachęcani do wypracowywania i realizowania konkretnych programów gospodarczych, społecznych i politycznych.