Najczęściej spotykałem ks. prof. Jana Decyka w czytelni biblioteki UKSW oraz na stołówce w głównym gmachu przy Dewajtis. Po przejściu Księdza Profesora na emeryturę jego szczupła sylwetka nie zniknęła z uniwersyteckiej przestrzeni. Miałem nawet wrażenie, że emerycki los Księdza mieszkającego poza własną diecezją jakby wrósł w pejzaż Lasku Bielańskiego, gdzie usadowiła się Akademia Teologii Katolickiej, a potem Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego.
Ks. Jan Decyk związał się z ATK prawie trzydzieści lat temu. Przedtem jako kapłan diecezji płockiej zdążył być wikariuszem, prefektem Niższego Seminarium Duchownego, wykładowcą liturgiki w WSD. Pracę magisterską / Abp Nowowiejski jako liturgista/ pisał pod kierunkiem ks. prof. S. Czerwika (1974), natomiast doktorat /Posługa pojednania w liturgii odnowionej po Soborze Watykańskim II/ powstał pod kierunkiem ks. prof. S. Grzybka w 1979 r.
Z perspektywy czasu widać, że obie prace naznaczyły życie płockiego kapłana. Śmiem twierdzić, że kontakt z myślą i dziełem abpa A. J. Nowowiejskiego, męczennika z Działdowa i wielkiego wychowawcy pokoleń kapłańskich w Płocku sprawił, że ks. Decyk, pochodzący z diecezji siedleckiej, nie tylko wrósł w klimat naszej diecezji, ale reprezentował najlepsze cechy duchowości Arcybiskupa Nowowiejskiego. Charakteryzowała się ona umiłowaniem liturgii, cichą, ale skuteczną obecnością pośród potrzebujących pomocy oraz gotowością do odpowiedzi na znaki czasu, które Bóg odsłania poprzez wolę przełożonych.
Wierność tym znakom zaprowadziła Księdza Jana najpierw do pracy w referacie misyjnym Komisji Episkopatu Polski, skłoniła do zamieszkania w Warszawie, zawiodła do Instytutu Teologicznego w Paryżu, by ostatecznie związać z Uniwersytetem, gdzie twórczo rozwijał swoje pasje liturgiczne do przedwczesnej śmierci. Nigdy duchowo nie rozstał się z diecezją płocką. Mogłem się o tym przekonać osobiście w latach 1999 – 2005, kiedy Ksiądz Profesor był prodziekanem Wydziału Teologicznego UKSW, a ja pełniłem obowiązki rektora seminarium płockiego. Ksiądz Dziekan pomagał w afiliacji naszego seminarium do Wydziału Teologii, sprawiedliwie i po ojcowsku odnosił się do płockich diakonów zdających magisteria w Warszawie, przyjeżdżał na seminaryjne inauguracje roku akademickiego.
Piękne były obrony magisterskie, którym przewodniczył . Ksiądz Dziekan Jan. Był tak samo wymagający jak i serdeczny. Przyglądał się każdej pracy, znajdował powiązania historyczne, osobowe i duszpasterskie z zadaniami stojącymi przed przyszłymi kapłanami, tak samo dostrzegał wszystkie braki metodyczne, jak się cieszył z sukcesów. Z nieukrywaną radością brałem udział w tych obronach, odnosząc wrażenie, że Ksiądz Jan świadomie celebruje powroty do diecezji. Zawsze znajdował czas, aby nowych magistrów zaprosić na obiad czy choćby wspólną kawę, gdzie wspomnieniem i życzeniom nie było końca.
Wtedy też objawiała się wrażliwa delikatność Księdza Jana. Nie narzucając się ze swoim zdaniem i osobą, był jednak czujny na potrzebujących pomocy czy to w pracy naukowej, czy w konfesjonale, czy w sali szpitalnej. Uczestnicy pogrzebu Księdza Jana mogli wysłuchać wiele świadectw o jego posłudze w konfesjonale. Osobiście nigdy nie zapomnę jego wizyty w Szpitalu Kolejowym w Warszawie po mojej operacji. W lipcowy dzień uchyliły się najpierw delikatnie drzwi, zobaczyłem dobre oczy Samarytanina, powiało prawdziwą nadzieją.
Przypomniałem sobie o tej nadziei, kiedy współpracownicy i przyjaciele Księdza Dziekana Decyka postanowili wydać księgę pamiątkową z okazji jego przejścia na emeryturę. Księga nosi tytuł „Chlubimy się nadzieją chwały Bożej”, ukazała się niedawno, choć z tego co wiem nie doszło tu na ziemi do oficjalnego jej wręczenia. Wśród autorów publikujących w Księdze jest wielu płockich teologów. W ten sposób, Drogi Księże Janie, chcemy podziękować za Twoją mądrość, delikatność i przyjaźń.
Nie mam wątpliwości, że w Twoim podejściu do ludzi przejawiała się miłość. A kogo dotyka miłość, ten – jak pisał Benedykt XVI - „zaczyna intuicyjnie pojmować, czym jest <życie>. Zaczyna przeczuwać, co znaczy słowo nadzieja” (Spe salvi, nr 27). Taka nadzieja pozwala powiedzieć Bogu to, co wyszeptał Cohen w tytułowej pieśni ostatniego albumu: Hineni, hineni / Jestem gotów, mój Panie (You Want It Darker).