Wyobrażam sobie, co myśleli biskupi i proboszczowie archidiecezji warszawskiej, kiedy w czasie ich dorocznej formacji profesor z KULu przedstawiał liczby świadczące o dramatycznym spadku uczestnictwa młodzieży w szkolnej katechezie i Mszy świętej. Wynika z nich, że polska młodzież odchodzi od wiary – szczególnie po 2010 r. - najszybciej spośród 46 najbardziej rozwiniętych krajów świata. Uderzyło mnie, że prelegent poza powszechnie znanymi przyczynami takiego stanu rzeczy - brak przekazu religijnego w rodzinie, materializm, panseksualizm współczesnej kultury oraz grzechy ludzi Kościoła. - sformułował dramatycznie krytyczną uwagę na temat polskiej katechezy. „używa ona języka, którego nikt nie rozumie, odpowiada na pytania, których sobie nikt nie stawia, i porusza problemy, którymi nikt nie żyje” (por. T. Gołąb, Bez dobrej katechezy, warszawa.gosc.pl, data dostępu:29. II.2020).
Jeśli jest to prawdą, to dlaczego nie pracują nad nowymi podręcznikami przynajmniej ze trzy zespoły polskich katechetyków i pedagogów chrześcijańskich, bogatych w wiedzę psychologiczną i socjologiczną, dlaczego wciąż pozostajemy na poziomie jałowej samokrytyki, jakby zapominając, że o jakości podręczników do katechezy dyskutuje się od kilkunastu lat, a w sprawie jakości katechezy w szkole, umiejętności samych katechetów krążą niebywałe – usprawiedliwione i pewnie nieusprawiedliwione - oceny.
Z takiego stanu rzeczy cieszą się zwolennicy Polski, w której religii nie tylko nie będzie w szkole, ale także w społeczeństwie. K. Pacewicz, publicysta „Gazety Wyborczej” pisze, że „minął termin społecznej przydatności do spożycia religii, przegrała starcie z nowoczesnością. Starsi jeszcze ją przełykają, ale młodzi szukają innych pokarmów. Być może już za siedem lat wierzący będą wśród nastolatków mniejszością” (por. W Polsce Bóg umiera dzisiaj, GW 10-11 sierpnia 2019 r, s. 28).
Jakbym słyszał marksizujących publicystów z czasów mojej młodości, którzy wmawiali nam, że nie da się połączyć nowoczesności, w tym nauki, z wiarą religijną. Trzeba wybrać; jeśli chcesz być nowoczesny i postępowy, musisz najpierw zapisać się do PZPR, wierzyć w naukę tak samo jak w socjalizm, no i budować z uporem nowy ustrój. Zdumiewa mnie naiwność współczesnych ideologów bezreligijnego społeczeństwa.
Nie tylko nie odrobili lekcji z niedawnej przecież historii, ale przymykają oczy - bo przecież nie są ślepi – na fakt, że bezreligijność młodego pokolenia Polaków wcale nie idzie w parze z zaangażowaniem społecznym i politycznym. Sam Pacewicz pisze, że młodzi niezbyt interesują się polityką, od roku 1989 rośnie odsetek tych, którzy uważają, że mogą liczyć tylko na siebie, spada zaś tych, którzy uważają, że należy współpracować z innymi. „Młodzi są też w większości totalnymi indywidualistami i nie wierzą, że rzeczywistość da się zmienić przez wspólne działanie, dlatego rzadko angażują się politycznie” (tamże).
Odwieczne złudzenie ateistycznych marzycieli, że zsekularyzowane społeczeństwo łatwiej poradzi sobie z terroryzmem, rasizmem, ksenofobią, pryska na naszych oczach w tych krajach, gdzie – żeby użyć formuły Pacewicza – religia przegrała z nowoczesnością. W zsekularyzowanych Niemczech jak na dłoni widać, że poza gorącymi apelami polityków i zwiększoną siłą policji, przy rosnącej fali terroryzmu i nienawiści, nie ma się do czego odwołać.
Zresztą nieprawdziwa jest teza, że zamożna nowoczesność jest skuteczną likwidatorską religii. Żeby nie powoływać się na Stany Zjednoczone czy Chiny, ciekawa jest sytuacja w Izraelu, gdzie 30% ludzi deklaruje się jako niewierzący, natomiast wierzących, w tym ortodoksyjnych Żydów, jest 27 %. Ci drudzy na tyle są aktywni, że nie tylko stanowią trzon osadników na ziemiach okupowanych, ale skutecznie misjonują w szkołach, wojsku, szpitalach. Budzi to ostry sprzeciw ateistów żydowskich, którzy wykorzystują wszystkie środki w walce o świecki Izrael. Wśród krytykowanych praktyk są też modlitwy, które pobożni Żydzi odmawiają w wojsku, szkole, szpitalach. Wyśmiewana jest np. modlitwa o deszcz.
Domyślam się, że podobny los spotkałby tam modlitwę o pokonanie koronawirusa. W tej kwestii dziwię się, że i w polskim Kościele więcej troski przykłada się do tego jak się żegnać i jak przyjmować Komunię świętą, niż do modlitwy w czasach zarazy. A przecież modląc się, nie rezygnujemy z ostrożności, ale wykazujemy więcej solidarności, gotowości do pomocy innym, mniej ulegamy panice. Dlaczego więc tak rzadko słyszy się takie wezwania w naszych kościołach?