Klerycy płockiego seminarium zapraszają wiernych świeckich w każdy trzeci czwartek miesiąca do kaplicy seminaryjnej na modlitwę o powołania kapłańskie. Na pierwsze styczniowe spotkanie przyszło niemało osób, głównie związanych z Wojskiem Gedeona, religijną wspólnotą młodzieżową, założoną przez ks. L. Piórkowskiego, ojca duchownego naszego Seminarium. Było trochę członków Klubu Inteligencji katolickiej, ogólnie osoby, które w taki czy inny sposób są związane z seminarium. Najmniej może było młodych ludzi, do których – jak się domyślam - kierowana jest inicjatywa.
Seminaryjna kaplica tonęła w mroku, ołtarz zastawiono dziesiątkami małych świeczek, w tle sączyła się muzyka medytacyjna. Poza wspólnie odmówionym różańcem i kilkunastoma minutami medytacji, przy wystawionym Najświętszym Sakramencie, dużo było adoracyjnego milczenia. Po półgodzinie ciszy zacząłem się lekko niepokoić, czy wierni świeccy, którzy przyszli, nie poczują się zakłopotani. Może – myślałem - czekają na jakieś mądre słowo, klerycki śpiew. Kątem oka zerkałem więc na swoich sąsiadów w twardej ławce kaplicznej. Nie, nie byli znudzeni, cisza kaplicy jakby wchodziła na ich twarze, dotykała rąk, prostowała sylwetki.
Potem opowiadali mi, że cisza i półmrok kaplicy otwierały im dusze. Wszyscy byli urzeczeni atmosferą, a klerycy przekonywali mnie następnego dnia, że ich powołania karmione są ciszą. Pomyślałem wtedy o początkach własnego powołania i tych setkach młodych ludzi, którzy w Niższym i Wyższym Seminarium przeszli przez tę kaplice. Za naszych młodych lat spoglądał na nas z ogromnego fresku nad ołtarzem Jezus Chrystus, który szedł na czele dużej grupy chłopców. Fresk nie był może najpiękniejszy pod względem artystycznym, ale wchłaniał nasze uczucia chłopięce.
Ile to razy chowałem się gdzieś w środku owej grypy, czasami miałem pokusę wyprzedzić Pana Jezusa, innym razem wlokłem się na końcu. Najgorzej było, gdy ktoś odłączał się od naszej grupy. Wtedy wkradał się nieporządek, puste miejsce w szeregu było nie do zastąpienia. Może dlatego – po wielu latach - jako rektor seminarium – prawie wszystkich, którzy opuszczali seminarium prowadziłem do tej kaplicy, aby przeprosić Jezusa znad tabernakulum ze jeszcze jednego, który opuszcza nasze szeregi. Fresk był dawno zamalowany, ale Jezus szedł dalej.
Idzie nadal. Dlatego podczas czwartkowej modlitwy o powołania kapłańskie w pierwszym rzędzie pomyślałem o tych kolegach, którzy opuścili nasze seminarium. Może słysząc o naszej inicjatywie, przyjdą na adorację. Wiem, że niektórzy w pamięci pielęgnują widok Jezusa z fresku, często chodzą po seminaryjnych korytarzach, dyskretnie opowiadają swoim najbliższym. Wielu pozakładało rodziny, są szczęśliwymi ojcami, ba niektórych synowie zostali księżmi. Wielu cieszy się dobrą opinią w swoich parafiach i lokalnych społecznościach, nie mówiąc już o tych, którzy pełnią odpowiedzialne funkcje we władzach samorządowych czy państwowych.
Są też tacy, którzy opuścili seminarium nie ze swojej woli. Wielu z nich chodzi od furty do furty, błąkają się w przestrzeni życia parafialnego, nie zawsze odnajdując swoje miejsce w Kościele. O nich pomyślałem, odpowiadając na pytanie pani redaktor Moniki Białkowskiej z Przewodnika Katolickiego o męską drogę konsekracji. Powiedziałem, że o niczym takim nie słyszałem, ale przecież Kościół powinien ją uwzględnić, nie zapominając o byłych seminarzystach. Ku mojemu zaskoczeniu najwięcej głosów zwrotnych otrzymałam na ten temat.
Jeden z panów napisał: „Zgadzam się z opinią Księdza, że należy w miarę możliwości monitorować dalsze losy i plany życiowe byłych kleryków, czy może nawet więcej: integrować to środowisko i utrzymywać je "na kontakcie". Nie przeceniam znaczenia zabiegów natury logistycznej, tym niemniej ujęcie tego w ramy organizacyjne uznaję za zasadne. Różne są rzecz jasna przyczyny rezygnacji kleryków (lub z kleryków), ale pewna ich część pewnie mogłaby zaangażować się w takie swoiste "postseminarium".
Przyznam, że nigdy nie dzieliłem się tymi uwagami z Władzą Duchowną, gdyż stanowiłoby to, w moim odczuciu, niestosowne zalewanie Jej <wnioskami racjonalizatorskimi> niekompetentnej osoby. Jestem osobą spoza <środowiska> i nie znam jego specyfiki, a przestrogę stanowi dla mnie staropolski wiersz o sądzie laika. Wywiad Księdza Profesora stwarza okazję do nawiązania kontaktu i przekazania luźnych myśli - z założeniem, że jako osoba zdolna do ich zweryfikowania, będzie Ksiądz mógł zrobić z nich właściwy użytek”.
Dziękuję Panu serdecznie i przepraszam, że na razie taki robię użytek z Pańskich słów.
19. 01. 2017