Ależ przytrafiła się nam niedziela: Niedziela Miłosierdzia, Niedziela kanonizacji dwóch jakże bliskich Papieży, zielona niedziela oszalałej w swoim przepychu wiosny. Łaskę Boga czuło się tak samo na Placu św. Piotra w Rzymie, jak i w każdej parafii, kościółku, w każdym sercu, którego nie opuścił Bóg.
O Tomaszu przypomniało nam odejście Tadeusza Różewicza, o rok młodszego od Jana Pawła II, wielkiego poety, który napisał, że największym wydarzeniem / w życiu człowieka / są narodziny i śmierć / Boga. Pod koniec wiersza - Płaskorzeźba – przejmująco odsłania cierń i cień współczesnego Tomasza: opuściłeś mnie bez szumu / skrzydeł bez błyskawic / jak polna myszka / jak woda co wsiąka w piach / zajęty roztargniony / nie zauważyłem twojej ucieczki / twojej nieobecności / w moim życiu / życie bez boga jest możliwe/ życie bez boga jest niemożliwe.
Jan Paweł II też był bardzo zajęty, ale nie był roztargniony. Zdaje mi się, że doszedł do świętości dlatego, że był uważny na obecność Boga. To jest zresztą charakterystyczne; wszystkim Tomaszom przychodzi łatwiej skarżyć się, że Bóg ich opuszcza, niż przyznać, co robili, kiedy Bóg ich nawiedzał, przechodził obok, wymagał wiary i czujności. Świętość Jana Pawła II jest świadectwem skupienia, uwagi i czujności na powiew, przyjście, słowo, wreszcie Miłość Boga.
Zastanawiam się, dlaczego u Różewicza, który tak kochał swoją wierzącą zresztą Matkę, obraz Boga - Miłości, jaki dziecku zaszczepiła, nie przetrwał w okrutnych latach wojny. Czy zadecydowało to wojenne zranienie? Dlaczego nie pojawiło się w powojennych latach, kiedy Poeta poświęcił swój genialny talent w ukazywanie energii - furor melancholicus (?) - płynącej z ogołocenia, utraty, tęsknoty. Problem jednak w tym, że o ile poezja faktycznie nie musi niczego tłumaczyć, wyjaśniać, ba mieć wiele zadań / którym nigdy nie podoła, to w realnym życiu jest inaczej. Tak się nie da.
Dlatego w Niedzielę Kanonizacji widziałem w oczach parafian: czy to w Gójsku, czy w Słupi ludzi wierzących, którym Jan Paweł II dał poznać smak Boga, który JEST. Nie tylko nie są sami, ale próbują budować wspólnotę. W Gójsku widziałem naprawdę franciszkański duch jedności i zawierzenia, w Słupi kościół młody, rozśpiewany z dziesiątkami ministrantów przy ołtarzu. Tu i tu charyzmatyczni proboszczowie, zafascynowani Janem Pawłem II. Nawet nie śmiałem ich pytać, co myślą o Różewiczu.
W genialnej książce Różewicza o śmierci jego Mamy (Matka odchodzi) jest fragment, który mnie poraża tak samo szczerością, jak i prawdą o tym, kiedy można przeoczyć przychodzącego Boga. Różewicz wspomina, że przez wiele lat obiecywał Mamie trzy rzeczy, że zaprosi ją do Krakowa, że pokaże góry i Zakopane i że pojedzie z nią nad morze. Po śmierci Matki wyznaje: Nie zawiozłem Mamy nad morze…nie usiadłem z nią nad brzegiem….nie przyniosłem muszelki albo bursztynowego kamyczka (…) Czy poeta to człowiek, który pisze z suchymi oczami treny, bo musi dobrze widzieć ich formę (…) Poeta, człowiek bez serca? (s. 9).
No nie, na pewno Różewicz nie był takim poetą, dlatego wierzę , że spotkał swoją Matkę tam, gdzie siedzą nasze matki w biednych salopkach, płaszczach, starych pantoflach i kapeluszach (tamże). Gdzieś niedaleko przytula swoją Mamę Jan Paweł II.
29. 04. 2014.