Jak już się naczytam... O adoracji w czasie zarazy

Jak już się naczytam historycznych opisów o pandemiach, nasłucham naprawdę mądrych profesorów medycyny, najlepiej wirusologów, o tym, że ostatecznie niewiele o nim wiemy, jeśli już zapoznam się z bardzo praktycznymi poradami psychologów i socjologów, jak sobie radzić w czasach kwarantanny, jeśli w dodatku dam się skusić na oglądanie ekonomistów, wieszczących kasandryczne wizje dla gospodarki, czy – nie daj Boże – ulegnę ciekawości i posłucham polityków kłócących się o termin wyborów, to naprawdę z wielką ulgą idę do naszej seminaryjnej kaplicy, gdzie codziennie wspólnota seminaryjna czuwa na modlitwie.

Jak już się naczytam historycznych opisów o pandemiach,  nasłucham  naprawdę mądrych profesorów  medycyny, najlepiej wirusologów, o tym,  że  ostatecznie niewiele o nim wiemy, jeśli już zapoznam się z bardzo praktycznymi  poradami  psychologów i socjologów, jak sobie radzić  w czasach kwarantanny, jeśli  w  dodatku dam się  skusić na oglądanie ekonomistów, wieszczących kasandryczne  wizje dla gospodarki, czy – nie daj Boże – ulegnę  ciekawości i posłucham polityków kłócących się o termin  wyborów, to naprawdę z wielką ulgą idę  do naszej seminaryjnej kaplicy, gdzie codziennie  wspólnota seminaryjna   czuwa na modlitwie.

Kaplica  stała się naszym wieczernikiem, w którym  - jak na Ostatniej Wieczerzy, można zadawać Jezusowi każde pytanie,  gdzie ma szansę Judasz, Piotr  i Jan, gdzie  wszyscy pamiętają  umycie  nóg przez Mistrza, gdzie  nieustannie trwa pamięć o „łamaniu chleba”, którą mogą  sobie przypomnieć dzisiejsi uciekinierzy do Emaus. Adoracja  Hostii nie   zmniejsza bólu  z powodu tego, co  dochodzi do nas spoza kaplicy;   lęku o życie  zarażonych wirusem,  tragedii  umierających w samotności, bezradności ludzi tracących pracę i ich rodzin, straszliwego przemęczenia  lekarzy, pielęgniarek i  ratowników,  ogromnego ciężaru  wszystkich odpowiedzialnych za  grupy ludzkie,   niezależnie  od  szczebla i poziomu władzy.

Bardzo bym chciał, aby  skutków modlitwy  wieczernikowej  doznali ci, którzy ulegli pokusie  sekularyzacji,  czy to  z własnej  czy nie  własnej winy. Owszem, myślę o powodach, które mógłbym znaleźć we własnym postępowaniu czy grzechach mojego Kościoła. Kościół zresztą musi sobie uświadomić, że  pandemia współczesna  tym się różni – przynajmniej w cywilizacji zachodniej  -    od tych sprzed wieków, że jest przeżywana  w zimnym czasie sekularyzacji. Wielu naszym braciom na Zachodzie, a  chyba i u nas nawet przez myśl nie przyjdzie ofiarowanie narodu Bogu,  wezwanie  do nawrócenia, odwołanie do Ewangelii, przypomnienie  sanktuariów, gdzie ludzie przez wieki szukali  pomocy u Matki Bożej. 

Nic  więc  dziwnego, że świecka  refleksja na temat kondycji  współczesnych  społeczeństw zadżumionych koncentruje się na tym, jak połączyć  dotychczasowy poziom życia,  prawa  socjalne i  wolnościowe  ze spadkiem  PKB, mniejszymi dochodami, jak skutecznie wyegzekwować żądania od  władz państwowych, zanim uczynią to jeszcze biedniejsi. Bez odniesienia duchowo-religijnego nie da się udźwignąć tych zadań. Zresztą kiedy jak nie dzisiaj potrzebne jest  poczucie braterstwa,  mimo wszystko  bardziej realne w perspektywie  religijnej. 

Niestety, jak na razie, nie słyszę wspólnego głosu przywódców  religii światowych, którzy  przypomnieliby zarówno o  „braterstwie  zranionym”, które  zwykle  wywołuje kryzys,  jak i braterstwie prawdziwym,  koniecznym w czasie zarazy. To drugie wymaga nawrócenia do Boga, bez czego skuteczność świeckich zaklęć, umów i  sojuszy  jest mizerna. Przekonuję się o tym codziennie  wieczorem, kiedy oglądam programy informacyjne w telewizjach światowych;  nie donoszą o wspólnym działaniu, pomocy dla najbardziej dotkniętych krajów. Wymieniają  za to litanie zarażonych i zmarłych  w USA, Hiszpanii, Włoszech, Niemczech. Przygnębiająca to litania.

Dlatego dużo  myślę  w tych dniach o łasce  wiary i zastanawiam się, co powinien robić Kościół szczególnie w Europie, aby budzić moc wiary. Kiedyś zdarzyło mi się pisać o ciemnych nocach ateisty. Inspirowali mnie  wielcy święci naszego Kościoła, którzy  opisywali swoje ciemne noce duszy. Może przyszedł czas, aby z tej perspektywy  spojrzeć na ciemność o której tak sugestywnie mówił  Franciszek, 27 marca, na Placu św. Piotra w Rzymie: „Na naszych placach, ulicach i miastach zebrały się gęste ciemności; ogarnęły nasze życie, wypełniając wszystko ogłuszającą ciszą i posępną pustką, która paraliżuje wszystko na swej drodze. Czuje się je w powietrzu, dostrzega w gestach, mówią o tym spojrzenia”.

W tym orędziu  Papież  znalazł właściwe słowa, które powinny poruszyć zarówno nasze sumienia, jak i wskazać sposób mówienia o karze Bożej, w kontekście pandemii  czy  tęsknocie za sakramentami w dobie zarazy. Zapamiętajmy wiec, że kiedy katastrofa odsłoniła „naszą bezradność i fałszywe pewniki, z jakimi zbudowaliśmy nasze programy działania, nasze plany, nasze nawyki i priorytety (…), nie możemy iść  naprzód każdy na własną rękę”. No i może  najważniejsze: „myśleliśmy, że  zawsze będziemy zdrowi w chorym świecie. To nie jest czas Twojego sądu, ale naszego wyboru tego, co się liczy”.

Dziękuję Ojcze Święty za  słowa, które mogę  rozważać  w  naszej seminaryjnej kaplicy, „kiedy ciemności ogarnęły nasze życie, wypełniając wszystko ogłuszającą  ciszą i posępną pustką”.