Proste ikony z naszych domów w dziecięcym świecie emocji, wyobrażeń i tęsknot uczyły nas wcale niedziecięcych zawierzeń Bogu, współdziałania z Opatrznością, wprowadzały w świat łaski i mocy Ducha. Po latach z wdzięcznością stajemy wobec tych domowych i parafialnych misteriów liturgicznych, gdzie kontemplowaliśmy oblicze Dzieciątka Jezus w żłóbku, szukaliśmy wyrazu twarzy dwunastoletniego Jezusa dyskutującego z uczonymi w Piśmie, wpatrywaliśmy się w twarz dojrzałego mężczyzny, który nad wodami Jordanu przyjmował chrzest z rąk Jana. A cóż mówić o tych licznych twarzach cierpiącego Jezusa, choćby z Chusty Weroniki.
Wszystkie twarze Jezusa towarzyszą nam na ziemskich drogach: zatroskana z licznych spotkań z cierpiącymi, surowa, kiedy wypędzał kupców ze świątyni, rozmodlona w ogrodzie Oliwnym, zapłakana po śmierci Łazarza. Wzmacnia nas spokój Jezusowej twarzy, kiedy uciszał burzę na jeziorze, czy też jej blask jak słońce w czasie przemieniania na Górze Tabor. Te twarze to coś więcej niż portrety ulubionego bohatera sprzed dwu tysięcy lat.
Zrozumieć niezwykłość twarzy Jezusa Syna Bożego pomógł teologii chrześcijańskiej św. Atanazy Wielki (295-373), który nie tylko sprzeciwił się Ariuszowi, ale wyjaśnił co znaczy, że Syn stał się prawdziwym Obrazem Ojca. „Syn jest najdoskonalszym owocem Ojca, jedynym Synem i niezmiennym odblaskiem Ojca”. Ponieważ Syn jest równy Ojcu, to Chrystus, który jest Synem także jako człowiek, otwiera naszemu życiu i - dopowiedzmy - sztuce pisania ikon perspektywę naprawdę transcendentalną. Mówiąc krótko, Atanazy pomógł rozumowi ludzkiemu zbliżyć się do tajemnicy Trójcy Świętej, gdzie Syn „jest prawdziwym Bogiem z Boga prawdziwego”. Chrystus wyraził to w słowach skierowanych do Filipa: „Kto mnie widzi, widzi także i Ojca” (J 14, 19).
Stajemy tu - z jednej strony – bardzo blisko łaski piszących ikony Zbawiciela, która otwiera ich ducha na tajemnicę wiary. Z drugiej strony widzimy niezwykłą przenikliwość ludzkiego rozumu w próbie zrozumienia Trójcy Świętej. Niezależnie od poglądów filozofów, oceniających ten wysiłek, jest on zaliczany do największych osiągnięć w dziejach ludzkiego ducha. Miał w tym znaczący udział Grzegorz z Nyssy, który odróżnił istotę (ousia) od osoby (hipostasis , prosopon). Dla filozofów poprzednich epok, istota i osoba były synonimami. Teraz istota w odniesieniu do Trójcy Świętej oddaje jedność Bóstwa, osoba natomiast wyraża odrębność Jego synostwa.
Grzegorz z Nyssy kończy swój słynny Traktat o istocie i osobie słowami, które wyjaśniają zarówno obcowanie z ikonami naszego dzieciństwa, jak i doświadczenie piszących ikony. Oto słowa: Grzegorza: „Kto ogląda w lustrze jakąś znajdującą się przed nim postać, ten dokładnie poznaje odbitą w nim postać (prosopon). I podobnie ten, kto zna Syna, ten wraz z poznaniem Syna przyjmuje do serca odbicie Osoby Ojca. Bo co tylko jest w Osobie Ojca, wszystko to widzimy także w Synu, a wszystko, co należy do Syna, a także Ojciec, ponieważ Syn cały jest w Ojcu i z kolei ma całego Ojca w sobie. Dlatego Osoba (hypostasis) Syna jest niejako postacią i obliczem (prosopon) doskonałego poznania Ojca, a Osobę Ojca poznajemy w postaci Syna – z tym, że dostrzeżone znamiona szczególne pozwalają odróżnić osoby” (8, 19-30).
Ch. Schönborn mówi, że Traktat o istocie i osobie stanowi jakby „Magna Carta teologii ikony: wpatrywanie się w oblicze Syna wyciska w naszym sercu pieczęć Osoby Ojca. Ponieważ jest Synem Ojca, można w Nim dojrzeć Ojca. Jako Syn, Słowo jest obrazem i obliczem Ojca” (Ch. Schönborn OP, Ikona Chrystusa, Poznań 2001, s. 40-41). Dzięki Wcieleniu rąbek Bożej Tajemnicy został odsłonięty w sile i pięknie miłości. To przecież z miłości Bóg stał się człowiekiem, a w człowieczeństwie Jezusa cala pełnia Bożej miłości zamieszkała niejako „na sposób ciała”. Miłość jest zatem ikoną Boga, w niej bowiem Bóg może nie tylko być widzialny dla naszych oczu, ale tak rozszerza nasze serca, że mogą przyjąć Boga.
Dziękujmy więc za ikony, które otwierają nasze serca na Boga i za miłość, która dzięki talentowi je piszących, na naszych oczach staje się ikoną Boga.