Wzruszyła mnie historia o dwóch gołębiach, które kilka
dni temu weszły do płockiej
katedry przez lekko uchylone drzwi. Jeden z nich,
po kilku godzinach, metodą prób i błędów, wyfrunął przez szeroko otwarte drzwi świątyni. Drugi
przez trzy dni nie mógł wpaść
na ten pomysł, mimo, że dobry
ksiądz Stefan rozsypał
ziarna i postawił naczynie z wodą
przy drzwiach.
W
sukurs przyszła miłość.
Kiedy sytuacja robiła się
dramatyczna, po trzech dniach,
zjawił się w katedrze
zakochany gołąb, który
powrócił po swoją
towarzyszkę. Sobie znanym sposobem nakłonił ją
do tego, by
sfrunęła na podłogę. Krok za krokiem
wyprowadził ją do bocznych drzwi
katedry. Działo się to podczas
rekolekcji dla wdów i wdowców, które – traf chciał -
w tych dniach odbywały się w katedrze.
Daję głowę, że dla
niejednej uczestniczki naszych
rekolekcji była to piękna ilustracja
siły miłości.
Czy tylko ziemskiej?
Myślę, że nie. Ilekolwiek
razy widzę lub
słyszę o takich historiach,
przypominają mi się wszyscy święci benedyktyni, kolumbanie, franciszkanie, karmelici i tylu innych, którzy
za przykładem swoich założycieli rozmawiali z ptakami i zwierzętami (św.
Kolumban ), w prześwicie nocy
dostrzegali światło Boże
(Benedykt), czy wprost
w modlitewnej formie
wielbili Stwórcę
(Franciszek). Trochę brakuje
mi tego wymiaru we
współczesnym polskim
duszpasterstwie.
Co
więcej, ilekolwiek razy wspominam o
tym na wykładach,
spotykam się z pobłażliwym uśmiechem politowania, a nawet zniecierpliwienia, gdy dyskusja
schodzi np. na temat cierpienia
zwierząt. Od razu
słyszę uwagi, że trzeba zachować
umiar, że tyle jest
cierpiących ludzi, że
powstaje nowa ideologia
ekologiczna itd. itp. A może
dlatego tu i ówdzie pojawia się
ekologiczna przesada, że
ludzie kochając przyrodę i
zwierzęta, nie dostrzegają w nich
dzieła Stwórcy?
Może więc trzeba
uderzyć się w piersi, że
za rzadko o tym mówimy. Warto zapytać, kiedy ostatnio w ramach dziękczynienia czy
adoracji nasi wierni
słyszeli Franciszkową „Pochwałą
stworzenia” czy „Pieśń słoneczną”. Dlaczego o tych tekstach nasi uczniowie dowiadują
się częściej na lekcjach polskiego
niż na katechezie? A
przecież utwory te są tak
samo genialne poetycko, jak i pełne
modlitewnej intymności duchowej.
Wracając do
gołębi, wśród wielkanocnych życzeń świątecznych
jedne były wyjątkowe. Znana
płocka polonistka dołączyła
wiersz M. S. Rosalesa,
zresztą jezuity:
Fiołkową
ścieżyną pośród traw zielonych
idzie
sobie Pan Jezus, już po
zmartwychwstaniu.
Witaj, witaj,
nam Panie, gruchają gołębie
I wilk się kłania
nisko albowiem się wstydzi
zimowych swych wyczynów,
grzeczny przecież
nie był…
Witajcie – odpowiada im Jezus radośnie:
idę do ludzi,
niosę zapowiedź pokoju,
Miłość, słowo
przyjazne
I życie od nowa.
Wzruszyły
się gołębie, wilk się znowu
dziwi;
Ukrzyżowali przecież , a dajesz
prezenty?
A Chrystus
odpowiada; nie przeżyje człowiek,
Jeśli
miłość nie powie: ja jestem największa.