18 maja 2003 – nota bene w dniu swoich 74 urodzin - ks. prof. T. Rutowski nasz długoletni wicerektor, rektor i profesor filozofii w WSD w Płocku, doznał wylewu. Skutkiem tego był paraliż nóg i długie leczenie w Warszawie, nad którym czuwała niezapomniana lekarka wielu płockich księży, dr E. Chodurska. Podczas którejś nieprzespanej nocy – jak później sam opowiadał – zastanawiał się, czym powinien się zająć, kiedy opuści szpital i będzie mógł spełniać wolę Bożą. Na obrazku prymicyjnym wszakże zapisał: ”Oto idę, Boże, abym pełnił wolę Twoją” (Hbr 10,9).
Początkowo zamierzał napisać podręcznik do filozofii przyrody, którą zresztą wykładał w seminarium przez dziesięciolecia. Pomysł ten przegrał z drugim projektem, wspomnieniami dotyczącymi rozwoju jego życia religijnego i historią powołania. „Wspomnienia. Historia mojego powołania do kapłaństwa” - zostały wydrukowane w „Studiach Płockich” (2013, t. 41), a stan zdrowia ks. Rutowskiego poprawił się na tyle, że nie tylko pisał, ale i wykładał, głosił kazania i konferencje, żyjąc z nami jeszcze piętnaście lat. Odszedł do Pana w piątek, 16 lutego, przeżywszy 89 lat.
Nie żałuję tamtego podręcznika z filozofii przyrody, choć muszę przyznać, że moją pierwszą poważną pracę dyplomową w Seminarium pisałem pod kierunkiem ks. T. Rutowskiego (Wolność woli w marksizmie i tomizmie). „Wspomnienia” mnie zafascynowały, ponieważ odkryły serce i duszę kogoś, kto od początku mojego pobytu w Seminarium był tak samo poważnym profesorem filozofii, jak i dość łagodnym wicerektorem. Odpowiadał za dyscyplinę i porządek w Seminarium, co wiązało się z niezliczoną ilością anegdot, żartów, powiedzeń i niedopowiedzeń...
Godzenie tego wszystkiego przez dziesiątki lat, w zmieniających się konfiguracjach politycznych, społecznych i kościelnych było związane z trudem, o którym wielu zwłaszcza z boku stojących krytyków, nie miało zielonego pojęcia. We „Wspomnieniach” jak bumerang powraca tęsknota nie tylko za zwykłą chwilą odpoczynku i możliwością pielęgnowania relacji koleżeńskich, ale także smutek z powodu niemożliwości poświęcenia się pracy naukowej. Obciążenie młodego profesora i wicerektora obowiązkami ponad ludzkie siły, wymusiło rezygnację z uniwersyteckiej drogi rozwoju, studiowanie fizyki w Poznaniu, nie mówiąc o bardziej prywatnych potrzebach.
Ks. T. Rutowski nie rozdzierał szat z tego powodu. Należał zresztą do powojennego pokolenia księży, którzy nie liczyli godzin etatowych; nie tyle mówili o prawach, co podejmowali obowiązki. Ks. Tadeusz Rutowski był jednak i tutaj wyjątkowy. W pewnym momencie, nie mogąc doczekać się określenia zakresu swoich obowiązków, złożył rezygnację z urzędu. Ks. bp B. Sikorski nie przyjął rezygnacji, ale polecił jeszcze raz ustalić sprawę z rektorem, ks. dr. M. Molskim. Sprowokowało to następujący komentarz młodego Wicerektora: „W związku z tymi problemami uświadomiłem sobie, ze dla poznania swoich zadań nie zawsze należy czekać na natchnienia Ducha Świętego, lecz trzeba także korzystać z własnego rozumu (…). Nie zawsze jesteśmy pewni, czy nasze myśli, pragnienia wewnętrzne intuicje pochodzą od Ducha Świętego, natomiast jest pewne, że Pan Bóg dał każdemu rozum, którym trzeba się posługiwać, aby poznać swoje obowiązki”
Ks. Rutowski łączył szczere zaufanie Bogu z chłodnym namysłem racjonalisty. Z jednej strony pokorna modlitwa św. Bernarda, z drugiej rozumowe dowody na istnienie Pana Boga i „przekonanie, że wartości religijne wiążą się ściśle z wartościami ogólnoludzkimi. Można je uzasadnić także odwołując się do koncepcji człowieka jako osoby”. Z jednej strony szczera modlitwa do św. Józefa i Judy Tadeusza, z drugiej ukazywanie naiwności argumentów za ateizmem czy nawet materializmem.
Wszystko to broniło go przed wszelkiego rodzaju fundamentalizmem. Już jako dziecko wykazywał się zdrowym rozsądkiem. We „Wspomnieniach” opisuje, że kiedy w Krucjacie Eucharystycznej jeden z księży chcąc nauczyć dzieci kochania bardziej Pana Boga niż ludzi, postawił Tadeuszowi pytanie, „co by zrobił gdyby rodzice zabronili mu iść w niedzielę do kościoła, ten z uporem odpowiadał: „moi rodzice raczej zachęcają mnie, bym chodził do kościoła, a nigdy tego nie zabraniają”.
Dlatego od lat szkolnych był wdzięczny za wszystkie jasne definicje Boga, powołania, teologii. Z entuzjazmem witał Sobór Watykański II, zwłaszcza Konstytucję duszpasterską o Kościele w świecie współczesnym. Z jakim żarem szukał przyjaciół wśród kolegów księży i świeckich. Piękne stronice we „Wspomnieniach” poświęcił przyjaźni z panią Ewą, która sprawdziła się zwłaszcza podczas choroby. Wiele tu podobieństwa do przyjaźni Jana Pawła II i Wandy Półtawskiej.
Ostatnie lata Księdza Rektora przyniosły powolne, świadome i godne dźwiganie krzyża choroby. Łączyło się to z wymuszaną przez chorobę stopniową rezygnacją z zewnętrznych bodźców, społecznych pasji, wewnętrznych upodobań. Profesor przestał chodzić, nie mógł pisać, nie oglądał telewizji, a na końcu pozwolił milczeć nawet komórce, przez którą ostatnimi laty łączył się ze światem. Nie przestał jednak rozmawiać ze swoim Panem, niemal do końca karmił się Ciałem i Krwią Tego, którego wolę starał się pełnić całe życie.