Codzienne
doniesienia z Sewastopola, Brukseli, Moskwy i Waszyngtonu przypominają, wypisz, wymaluj, zdarzenia sprzed drugiej
wojny światowej, o których uczono nas na historii. Ile razy zastanawiałem się
nad reakcjami zwykłych ludzi, którzy żyli w Polsce i w Europie w 1939 r. Z wielką
ciekawością, a może i wyrzutem, oglądałem stare zdjęcia z życia zwyczajnych ludzi
w przedwojennym lipcu sierpniu. Plażowicze się opalali, rolnicy kosili zboże, młodzi
korzystali z wakacji.
Można
się i dzisiaj przyzwyczaić, przypiąć do codzienności, machnąć ręką z
przekonaniem, że przecież nic nie poradzę. Tym bardziej, że tak reagowaliśmy wobec
wojen, które wydarzyły się za naszych dni, gdzieś tam w Syrii, Afganistanie, na
Bliskim Wschodzie. Teraz to nad naszymi głowami latają natowskie samoloty,
które kontrolują ruchy wojsk rosyjskich. Co rusz słychać o manewrach,
amerykańskich F 16, konieczności dozbrojenia armii. I znowu te skojarzenia o
potędze wojskowej, która została obnażona przez pierwsze ataki niemieckich
żołnierzy. Nowością jest tylko to, że zamiast nie oddamy guzika, jest zaklinanie sojuszu z NATO.
W
konsekwencji ta sama buta i bezkarność dyktatora, te same spory o interpretację
prawa międzynarodowego, to samo cyniczne oburzanie, bez kiwnięcia palcem w
butach. Cynizm i bezradność polityków mieszają się z pokrzykiwaniami maklerów giełdowych,
wpatrzonych w ekrany komputerów, ukazujących wykresy spadków kursu rubla,
dolara, euro. No i banalna troska o niesprzedane maszyny, świnie i jabłka.
Jakie to wszystko małe, smutne i beznadziejne. Im boleśniejsze rozczarowanie,
tym większa tęsknota za prawdziwymi przywódcami.
Oczywiście,
myślę także o przywódcach religijnych Kościołów chrześcijańskich, które zakorzeniły
się w Świętej Rusi, na Krymie i na Ukrainie. Być może nie wiem wszystkiego, ale
nie widzę jakiejś szczególnej mobilizacji, misji, apeli do przywódców, wiernych,
generałów i zwyczajnych żołnierzy. Nie widać św. Franciszka idącego do sułtana,
nie słychać chrześcijańskich zwolenników non-violence,
nikt nie tłumi nacjonalistycznej fali, która wzbiera po obu stronach
konfliktu. W takich dniach potrzebne są sobory i synody.
Kochani
bracia, Ukraińcy. Nie łudźcie się, że pomogą wam tacy czy inni sojusznicy. Nikt
wam nie pomoże. Nie liczcie na Putina, Obamę, nawet Merkel. Liczcie na siebie. Sami
musicie wyzwolić się od złych duchów waszej historii. Sami musicie pojednać się
we Lwowie, Kijowie i Doniecku. Sami musicie ustalić, w jakim języku będziecie ze
sobą rozmawiać. Sami musicie wyzwolić się z kultu Lenina, Bandery i innych złych
duchów.
19. 03.2014.