Z Kościoła Rzymskokatolickiego w Niemczech
wypisało się w 2014 r. blisko 218 tys. wiernych. Dwa razy tyle, czyli 400 tys. protestantów
odwróciło się plecami do swojego Kościoła. W sumie prawie 600 tys. niemieckich chrześcijan
wypisało się w 2014 r. z obydwu siostrzanych Kościołów jak z jakiejś instytucji
społecznej, partii politycznej czy ruchu społecznego. W wypadku Kościoła pociąga
to za sobą zerwanie z sakramentami, z religijno - społecznym życiem wspólnoty zbawienia.
Przyznam, że liczby te są dla mnie szokujące. Śledzę ten trend od lat, co roku zastanawiam
się, dlaczego w niemieckim Kościele nie wywołują one głębokiej dyskusji i - co ważniejsze
- radykalnych reform.
Rekordowa liczba wystąpień w tym roku ma
być spowodowana, przynajmniej tak tłumaczy to większość kościelno-kurialnych oficjeli,
zmianą odliczania podatku w Niemczech. Rząd opodatkował niektóre operacje kapitałowe,
co automatycznie wpłynęło także na wielkość podatku kościelnego. Okazało się, że
dla wielu letnich chrześcijan większa suma podatku kościelnego, którą trzeba oddać
fiskusowi, więcej znaczy niż przywiązanie do wiary. To, że religia przegrywa z pieniędzmi,
nie tyle świadczy o sile niemieckiego euro, co o słabości wiary tamtejszych chrześcijan.
Być może niektórzy uznają to za zbyt surową
ocenę niemieckich katolików. Jakże bowiem przemilczeć potęgę finansową, strukturalną,
teologiczną, nawet strukturalno-społeczną tamtejszych parafii, biskupstw, wydziałów
teologicznych. Jakże zapomnieć o aktywności świeckich, ich tradycyjnych zrzeszeniach,
rozbudowanej Caritas, pomocy finansowej
dla misji i wielu projektów społeczno - religijnych na całym świecie. Owszem, znam
tę piękną twarz Kościoła w Niemczech, wiele razy się nią zachwycałem. Ostatecznie
– można dodać – zostało jeszcze w Kościele katolickim te 24 mln. członków, co stanowi
przeszło 29 % ludności Niemiec. Może o tym myślał kard. R. Marx z Monachium, który
w jednej z wypowiedzi, komentujących dane o występowaniu z Kościoła, mówił o misyjnej
mocy niemieckiego Kościoła, jego wielowarstwowym zaangażowaniu w budowaniu społeczeństwa
otwartego.
Nie wiem, na ile to dobre samopoczucie Kardynała
wypływa z tego, że budżet jego diecezji w 2014 r. nie tylko nie zmniejszył się,
ale wzrósł o 5%. Sprawiła to koniunktura gospodarcza i zwiększone podatki, co uzupełniło
z naddatkiem lukę po tych, którzy odeszli z Kościoła. Pytam się tylko, ile trzeba
jeszcze czekać, aby system finansowania Kościoła, który w żelaznym uścisku złączył
wiarę z pieniądzem, poddał się ostatecznie sekularyzacji, która zżera tamtejsze
społeczeństwo. Przyznałbym raczej rację bp H. J. Algermissen z Fuldy, który stwierdził,
że podczas jego 46 lat duszpasterskiej praktyki kapłańskiej, poziom wiary niemieckich
katolików nie był tak niski, jak obecnie. Wystarczy przypomnieć te 10% chodzących
w niedzielę do Kościoła, dramatyczny brak powołań, księży obsługujących po kilka
kościołów, nie mówiąc o kryzysie sakramentu pokuty czy pełzającej herezji w etyce
życia małżeńskiego.
Oczywiście, nie wierzę, że niemiecki Kościół
upadnie. Nie wieszczę tu katastrofy, raczej szukam śladów nowej ewangelizacji, takich
reform w strukturze owego nieszczęsnego podatku kościelnego, które byłyby znakami
nadziei. Póki co, nie ma jakiegoś wspólnego programu działania. Wspomniany Biskup
z Fuldy słusznie mówi o konieczności nowej ewangelizacji, słowem natomiast nie wspomina
o konieczności zmiany sposobu finansowania Kościoła. Z kolei Redakcja cenionego
przeze mnie tygodnika „Christ in der Gegenwart” postuluje odejście od magicznego sakramentalizmu i mitologicznego rytualizmu
i zajęcie się teologicznymi problemami ze styku wiary i współczesnej nauki (rola
naszego uniwersum pośród innych uniwersów, co czy kogo stworzył Bóg, itp.)
Zastanawiam się tylko, co może oznaczać ów
magiczny sakramentalizm i czy on jest
faktycznym problemem tamtejszych wspólnot. Podobnie jest i z dyskusjami teologicznymi,
za którymi tak tęsknią w Polsce tropiciele pentekostalizacji. To nie niski poziom
teologicznych dysput na wydziałach teologicznych niemieckich uniwersytetów jest
przyczyną podziału wśród teologów, biskupów, nawet kardynałów. Porównajcie, co mówią
o związkach niesakramentalnych dwaj wybitni kardynałowie niemieccy: W. Kacper i
G. L. Műller. Ten ostatni, przecież prefekt Kongregacji Nauki Wiary, trafia w sedno:
„Nie można w jednym sakramencie mówić Chrystusowi <tak>, a winnym <nie>.
Ten sam Chrystus jest w Eucharystii i w sakramencie małżeństwa” (Gość Niedzielny 2015, nr 30, s. 24). Wydaje
mi się, że tamtejszy Kościół potyka się o wierność Jezusowi Chrystusowi w życiu
indywidualnym, społecznym, politycznym, a nawet teologicznym. Zbyt wielu wydaje
się, że wiedzą lepiej niż Mistrz z Nazaretu, jak powinien wyglądać Jego Kościół.
Wierzę, że wśród owych 10 – 20 proc. wierzących
i uczestniczących w życiu sakramentalnym niemieckich katolików, znajdą się prawdziwi
prorocy, nowi ewangelizatorzy, wierni Papieżowi biskupi, którzy nie tyle będą się
otwierać na świat, co ten świat zmieniać.
Nie tyle będzie im chodzić o nowoczesność Kościoła, ile o napełnienie go żarem charyzmatów,
nowych ruchów ewangelizacyjnych. Mniej się będą martwić o zbilansowanie finansów,
a więcej o ów poziom wiary, o którym mówił Biskup z Fuldy.
Jakże w tym kontekście nie cieszyć się, że
w Diecezji Płockiej trwa peregrynacja Obrazu Jasnogórskiego, za chwilę wyrusza pielgrzymka
do Częstochowy, młodzi ludzie ewangelizują nad Wisłą, inni pojechali do Kostrzynia
Gdańska, Torunia. W wielu parafiach księża nie tylko myślą o urlopach, ale i znajdują
sposoby pracy z ministrantami, oazą, KSM. Dobrze, że przyjeżdżają charyzmatycy z
Indii, przypomina się dzieło i postać ks. F. Blachnickiego, który jakże by się przydał
Kościołowi w Niemczech.