Przyznam się, że nie rozumiem ludzi, których
męczy rozmowa. Trudno jest mi na przykład pojąć księży, którzy na kolędzie nie mają
o czym rozmawiać z parafianami. Nie mogę zrozumieć też tych, którym nie chce się
przyjść na wspólny posiłek. Irytują mnie pełne pychy słowa – nie ma o czym z tobą rozmawiać, czy – jeszcze
gorzej – nie chce mi się z tobą gadać.
To ostatnie, to jakiś deficyt duchowy. Na dobrą sprawę powinni się nim zająć uważni
analitycy życia społecznego, które w Polsce, w tym także w Kościele, indywidualizuje
się aż po uwiąd wspólnot sąsiedzkich, mieszkaniowych czy choćby plebanijnych.
Oczywiście, zawsze można powiedzieć, że dużo
gadaniny jest też nieszczęściem, że gadulstwo
jest wstępem do licznych grzechów mowy (plotki, obmowy, oszczerstwa, nie mówiąc
o współczesnej mowie nienawiści itp.). Jednak pośrodku zasadza się cnota – in
medio consistit virtus. Podstawowym warunkiem dobrej rozmowy jest pewnie odrobina
szacunku i życzliwości do człowieka, z którym się rozmawia. Jeśli lubię ludzi, jestem
ciekaw życia, to każdy inny nie tylko
nie staje się obcym, ale wprost zobowiązuje
do dialogu.
Właśnie dialogu. Przecież dialog pochodzi od greckiego słowa dialogos – rozmowa. Czy można zapomnieć,
jaką karierę zrobiło ono na Soborze Watykańskim II? Kościół określał siebie wprost jako
znak owego braterstwa, które pozwala na szczery dialog i taki dialog utrwala
(por. Gaudium et spes, nr 92). Paweł VI
mówił o dialogu zbawczym (Ecclesiam suam). Jako młodych księży, wyświęconych
po Soborze Watykańskim II, uczono nas dialogu duszpasterskiego. Miał to być podstawowy
obowiązek kapłański, nie mówiąc o dialogu ekumenicznym.
Dlatego nie żałuję ani jednego spotkania ekumenicznego,
które od prawie 25 lat organizował ks. prof. Henryk Seweryniak, płocki ekumenista,
którego nazwisko – jak powiedział ks. bp Piotr Libera - zapisze się złotymi zgłoskami
w historii płockiej ekumenii. Szczególnie zapadną mi w pamięci nasze trwające 13
lat rozmowy ekumeniczne z Braćmi Mariawitami. Wierzę, że historia doceni ich znaczenie,
czas oczyści emocje, a nowi ludzie płockiej ekumenii znajdą tę samą serdeczność,
która nas łączyła podczas rozmów czy to w Płocku, czy w Łodzi czy we Włocławku.
Nie
przemawia przeze mnie łatwy optymizm. Robiliśmy przecież wszystko tak, jak zalecał
Sobór i Jan Paweł II. Zaczynaliśmy zawsze od dialogu duchowego, a więc wspólnej
modlitwy, otwierającej nas na uległość jedynemu Panu, Jezusowi Chrystusowi. Wystrzegaliśmy
się też łatwego irenizmu, który mógłby doprowadzić do powierzchownej jedności. Wierzę
głęboko, że nowym ludziom płockiej ekumenii nie zabraknie chęci i wytrwałości, ale
także szczerej radości z normalnej ludzkiej rozmowy. Tegoroczne agapy czy to w seminarium, czy u Braci Mariawitów
były bardzo obiecujące, przerosły nawet moje oczekiwania.
Tylko Kościoły dialogujące ze sobą, a także
w swoim własnym łonie - są wiarygodnym inspiratorem dialogu społecznego, którego
ewidentny deficyt widzimy w naszej polityce, tej wielkiej na szczeblu państwowym,
ale także samorządowym, zakładowym czy rodzinnym. Tylko pojednany świat Kościołów może stawać się znakiem pojednania w świecie i dla świata (por. Jan Paweł II, Reconciliatio et paenitentia, nr 25). Stosując to
do aktualnego sporu o uchodźców, trzeba powiedzieć, że to nie język polityki powinien
określać dialog w Kościele na te tematy, ale religijny język dialogu kościelnego
powinien oddziaływać na przyznających się do chrześcijaństwa polityków.
W tym kontekście zasmucił mnie artykuł w Gościu płockim [17 stycznia 2016 r, s. III] na
temat ostrego sporu o uchodźców w Ciechanowie.
Pan Wójt i Rada Gminy proponują - jako jedne z sześciu na Mazowszu – przyjąć
maksymalnie trzy rodziny uchodźców. Gwałtownie zaprotestowali Narodowcy z różnych
partii podanych z nazwy w artykule. Ich sztandary zdobią zresztą fotografię ilustrującą
artykuł. Przyznam szczerze, że z chęcią przeczytałbym wywiad z owym Panem Wójtem,
poznał jego sposób argumentacji, dowiedział się więcej o owych pięciu gminach, które
.- tak mi się wydaje – mają więcej z chrześcijaństwem niż owe sztandary na zdjęciu.
Tam nie ma żadnego dialogu. Są ludzie na tyle
zmęczeni rozmową, że nie chce im się gadać. Dlatego głośno krzyczą.