A właściwie, dlaczego nie towarzyszyć? W im więcej dyskusjach na temat „Amoris laetitia” biorę udział, z drugiej strony - im więcej młodych księży porzuca kapłaństwo, tym natarczywiej powraca pytanie, dlaczego te dwa towarzyszenia duszpasterskie się nie przywołują. Wszyscy mówią o pierwszym, małżeńskim, nikt nie wspomina o drugim, kapłańskim. Przecież tu i tu chodzi o sakrament, tu i tu miała miejsce niewierność, czyli zdrada, tu i tu zranione zostały wspólnoty – rodzinna i parafialna, tu i tu na ogół ważną rolę odgrywa dobro dzieci. Wreszcie tu i tu istnieje możliwość orzeczenia nieważności, choć w wypadku niewierności kapłańskiej – zdaje mi się – łatwiej ją otrzymywać.
Najważniejszy jednak impuls za towarzyszeniem wypływa z duchowej i solidarnej troski o brata, który porzucając kapłaństwo, na ogół nie porzuca wiary i chce uczestniczyć w życiu Kościoła. Niebagatelną sprawą jest też odpowiedzialność wspólnoty kapłańskiej za tego, który niedawno był jej żywą cząstką. Ta odpowiedzialność przejawia się najczęściej w ułatwieniu pomocy prawnej w procesie kanonicznym, rzadziej w pomocy materialnej na nowej, na ogół małżeńskiej drodze życia kapłana. Daje o sobie znać solidarność kursowa kolegów kapłanów.
Nie wszyscy porzucający kapłaństwo życzą sobie jakiejkolwiek formy towarzyszenia. Należą do nich ci, którzy dopiero w czasie służby zakonnej czy kapłańskiej odkryli – jak piszą – ciemne strony instytucji kościelnej, spotkali się że złymi przełożonymi czy skandalicznymi zachowaniami współbraci. Niektórzy z nich tak się zgorszyli Kościołem, ze potracili wiarę i nic ich nie powstrzymuje, żeby nie tylko głośno – na ogół w prasie czy telewizji - o tym mówić, ale wprost walczą z Kościołem. Przyznam szczerze, że z towarzyszeniem tym braciom miałbym najwięcej trudności.
Są to na ogól ludzie inteligentni, niektórzy zaszli dość wysoko w strukturze kościelnej, mieli dostęp do wszelkich form wsparcia duchowego, nie mówiąc już o możliwościach oddziaływania na złe struktury. Jeśli tacy ludzie, często tłumacząc własną niewierność grzechami innych, z nienawiścią atakują Kościół, papieża, a czasami wprost Pana Boga, to jakże nie pomyśleć o „fałszywych prorokach”, którzy w swoim czasie przyoblekli owcze skóry, ale w istocie byli i są drapieżnymi wilkami (por. Mt 7, 15).
Towarzyszenie duszpasterskie tym, których drogi rozeszły się z powołaniem kapłańskim wymaga przełamania wielu barier psychologicznych z obu stron. Ksiądz, który odchodzi z kapłaństwa, zwłaszcza kilka lat po święceniach, nie może przecież zapomnieć, że zdradza Jezusa, nie dotrzymuje słowa danego biskupowi, rani wierzących ze swojej wspólnoty, niekiedy tak głęboko, że zasiewa zatrute nasiona wątpliwości w Boga. Czyni to w czasie ewidentnego kryzysu, kiedy jego bracia wypruwają żyły, czują się opuszczeni, żeby nie powiedzieć zdradzeni. Tego nie da się zlekceważyć na drodze towarzyszenia, usprawiedliwiając niedojrzałością, niewiedzą, zakochaniem czy Bóg wie czym.
Jakich w takiej sytuacji odniesień do miłosierdzia Bożego potrzebują ci, którzy ze strony Kościoła i w jego imieniu towarzyszą braciom. Chętnie tu przywołałbym rozdział VIII „Amoris laetitia”, tej adhortacji, w której Franciszek z troską, niemal czułością pisze o małżonkach żyjących w związkach niesakramentalnych. Wymaga to - przyznajmy – dojrzałości ewangelicznej, którą trzeba odnaleźć także wobec braci, którzy odeszli z drogi kapłańskiej, ale przecież nie kościelnej.
Ich obecność w Kościele i służba braciom wymaga nie mniejszego namysłu niż ten, który dotyczy małżonków żyjących w związkach niesakramentalnych (por. KEP, Wytyczne pastoralne do adhortacji Amoris laetitia). Niezwykłym jednak impulsem do troski o braci, tak samo tych, którzy porzucili kapłaństwo, jak i tych, którzy trwają na posterunkach, jest kapitał Bożego Miłosierdzia objawiony w cierpieniach, chorobach i zbyt szybkich odejściach najmłodszych kapłanów. Jakże nie przywołać tu – ograniczając się tylko do diecezji płockiej - zarówno księdza P. Błońskiego, S. Grzelę, ale także szczęśliwie przypomnianych ostatnio trzech wikariuszy z Gostynina, którzy w 1939 r. dobrowolnie ofiarowali się za aresztowanego, chorego proboszcza.
Jak oni wszyscy chcieli żyć i służyć Kościołowi. Jak dzielnie znosili cierpienia. Jak ufali Bogu. Nie zmarnujmy ich ofiary, nie zapomnijmy ich świadectwa.