Czy towarzyszyć duszpastersko kapłanom, którzy porzucili kapłaństwo ?

A właściwie, dlaczego nie towarzyszyć? W im więcej dyskusjach na temat „Amoris laetitia” biorę udział, z drugiej strony - im więcej młodych księży porzuca kapłaństwo, tym natarczywiej powraca pytanie, dlaczego te dwa towarzyszenia duszpasterskie się nie przywołują. Wszyscy mówią o pierwszym, małżeńskim, nikt nie wspomina o drugim, kapłańskim. Przecież tu i tu chodzi o sakrament, tu i tu miała miejsce niewierność, czyli zdrada, tu i tu zranione zostały wspólnoty – rodzinna i parafialna, tu i tu na ogół ważną rolę odgrywa dobro dzieci. Wreszcie tu i tu istnieje możliwość orzeczenia nieważności, choć w wypadku niewierności kapłańskiej – zdaje mi się – łatwiej ją otrzymywać.

A  właściwie, dlaczego nie towarzyszyć?  W im więcej dyskusjach  na temat  „Amoris laetitia”  biorę udział, z drugiej strony -   im więcej młodych księży  porzuca kapłaństwo, tym natarczywiej powraca pytanie, dlaczego te  dwa towarzyszenia  duszpasterskie się nie przywołują. Wszyscy mówią o  pierwszym, małżeńskim,  nikt nie  wspomina o drugim, kapłańskim.  Przecież tu i tu chodzi o  sakrament, tu i tu  miała miejsce niewierność, czyli zdrada,  tu i tu   zranione  zostały wspólnoty – rodzinna i parafialna, tu i tu na ogół ważną  rolę  odgrywa dobro dzieci. Wreszcie tu i  tu istnieje możliwość orzeczenia  nieważności, choć  w  wypadku niewierności kapłańskiej – zdaje mi się – łatwiej ją otrzymywać. 

Najważniejszy jednak impuls  za  towarzyszeniem wypływa z  duchowej i solidarnej troski o brata, który porzucając  kapłaństwo, na ogół nie porzuca  wiary i chce uczestniczyć w życiu Kościoła. Niebagatelną  sprawą jest też  odpowiedzialność  wspólnoty kapłańskiej za tego, który niedawno był jej  żywą cząstką. Ta odpowiedzialność  przejawia się najczęściej w   ułatwieniu  pomocy prawnej w  procesie kanonicznym, rzadziej w  pomocy materialnej na nowej, na ogół małżeńskiej drodze życia kapłana. Daje  o sobie znać solidarność  kursowa kolegów  kapłanów.

Nie  wszyscy porzucający kapłaństwo życzą  sobie  jakiejkolwiek formy  towarzyszenia. Należą do nich ci, którzy  dopiero w czasie   służby zakonnej czy kapłańskiej odkryli – jak piszą – ciemne strony  instytucji kościelnej, spotkali   się  że  złymi przełożonymi czy skandalicznymi zachowaniami współbraci. Niektórzy z nich tak się  zgorszyli Kościołem, ze  potracili  wiarę i nic ich nie  powstrzymuje, żeby nie tylko głośno – na ogół w prasie  czy telewizji - o tym mówić, ale   wprost walczą  z Kościołem. Przyznam  szczerze, że z  towarzyszeniem tym braciom  miałbym  najwięcej trudności.

Są to na ogól ludzie  inteligentni, niektórzy zaszli dość wysoko  w  strukturze  kościelnej, mieli  dostęp do  wszelkich form  wsparcia  duchowego, nie mówiąc  już o  możliwościach  oddziaływania na  złe  struktury. Jeśli tacy ludzie,  często tłumacząc  własną niewierność grzechami innych, z nienawiścią  atakują  Kościół, papieża, a czasami wprost Pana Boga, to jakże nie pomyśleć o  „fałszywych prorokach”,  którzy  w  swoim czasie  przyoblekli owcze  skóry, ale  w istocie  byli i są  drapieżnymi   wilkami (por.  Mt 7, 15).

Towarzyszenie  duszpasterskie tym,  których drogi  rozeszły się  z powołaniem  kapłańskim wymaga przełamania wielu barier psychologicznych z obu stron.  Ksiądz, który odchodzi z kapłaństwa, zwłaszcza  kilka lat po święceniach,  nie może przecież zapomnieć, że zdradza Jezusa, nie  dotrzymuje  słowa  danego biskupowi,  rani  wierzących ze  swojej wspólnoty, niekiedy tak głęboko, że   zasiewa zatrute nasiona  wątpliwości  w Boga. Czyni to w  czasie  ewidentnego kryzysu, kiedy jego bracia  wypruwają  żyły, czują  się  opuszczeni, żeby nie powiedzieć  zdradzeni. Tego nie  da się zlekceważyć na drodze  towarzyszenia,   usprawiedliwiając  niedojrzałością, niewiedzą, zakochaniem  czy Bóg wie  czym.

Jakich  w takiej sytuacji odniesień  do miłosierdzia Bożego potrzebują ci, którzy ze  strony Kościoła i w jego imieniu  towarzyszą braciom. Chętnie  tu  przywołałbym  rozdział VIII „Amoris  laetitia”, tej adhortacji,   w której Franciszek z troską, niemal czułością pisze o małżonkach żyjących w związkach niesakramentalnych.  Wymaga to  - przyznajmy – dojrzałości ewangelicznej,   którą  trzeba  odnaleźć   także  wobec braci, którzy  odeszli z  drogi kapłańskiej, ale  przecież nie kościelnej. 

Ich obecność w Kościele i służba   braciom  wymaga nie mniejszego namysłu niż ten, który dotyczy małżonków żyjących w związkach niesakramentalnych (por. KEP,  Wytyczne pastoralne do adhortacji Amoris laetitia).  Niezwykłym jednak  impulsem do troski o  braci, tak samo  tych, którzy porzucili kapłaństwo, jak i tych, którzy trwają na posterunkach, jest kapitał Bożego Miłosierdzia objawiony w  cierpieniach, chorobach i zbyt szybkich odejściach najmłodszych kapłanów. Jakże nie przywołać tu –  ograniczając się  tylko do diecezji płockiej - zarówno  księdza  P.  Błońskiego, S. Grzelę, ale  także szczęśliwie przypomnianych ostatnio trzech  wikariuszy z Gostynina, którzy  w 1939 r. dobrowolnie  ofiarowali się  za aresztowanego, chorego  proboszcza.

Jak oni wszyscy  chcieli żyć i  służyć  Kościołowi.  Jak dzielnie znosili   cierpienia. Jak ufali Bogu.  Nie zmarnujmy ich ofiary, nie zapomnijmy ich świadectwa.