Z góry przyznaję, że nie jestem tak dobrze zaznajomiony z tekstami Oriany Fallaci, jak ks. prof. H. Seweryniak, który na pytanie postawione w tytule tego felietonu odpowiada zdecydowanie „tak” (por. H. Seweryniak, Chrześcijanka Oriana Fallaci, Rzeczpospolita. Plus. Minus”, 16-17 listopada 2019 r. s. 10-11). Już jednak w świetle tego, co możemy przeczytać w ciekawym artykule płockiego teologa fundamentalnego, rodzą się wątpliwości. Czy ktoś, kto konsekwentnie – jak czyni Fallaci – nazywa siebie „chrześcijańską ateistką”, kto uważa, że Kościół katolicki przetworzył, wypaczył i sprzeniewierzył się myśli Jezusa z Nazaretu, kto uważa, że istotą tej myśli jest hymn na cześć Rozumu i Wolności, może być apologetą chrześcijaństwa?
Precyzyjnie mówiąc, chodzi mi o to, czy nie będąc konsekwentnym chrześcijaninem, można skutecznie pełnić rolę apologety chrześcijaństwa? Czy wystarczy, że broni się swoiście rozmytego chrześcijaństwa – jak to jest w wypadku Fallaci - demaskując przy okazji wspólnych wrogów i obnażając błędy kultury? Za to można być wdzięcznym Fallaci, powiedziałbym nawet, że nierozsądne byłoby lekceważenie takich sojuszników, zwłaszcza, że dysponują oni imponującym zestawem środków argumentacyjno- polemicznych.
Jednak nie rozumiem, po co od razu zapisywać ich do grona apologetów chrześcijaństwa. Czy tylko dlatego, że bronią judeochrześcijańskich fundamentów naszej kultury, a więc greckiej filozofii, rzymskiego prawa, średniowiecznej religii czy nowożytnej idei praw człowieka? Okazuje się na przykładzie Fallaci, że można bronić tego wszystkiego, a w środku być chrześcijańską ateistką. Można odchodzić z tego świata przy dźwięku dzwonów katedralnych, z włożonymi do trumny dwoma papierosami, trzema żółtymi różami i Fiorino d.Oro, nagrodą przyznaną przez miasto Florencję.
Nie chcę powiedzieć, że Oriana nie miała prawa do takiej koncepcji swojej apologii. Chcę tylko zapytać o skuteczność obrony racjonalnych i obiektywnych podstaw rzeczywistości, realną zdolność do przeciwstawienia się redukcji biologiczno-funkcjonalnej i techniczno-ekonomicznej. współczesnego świata. Są to oświeceniowe w swojej treści i liberalne, gdy chodzi o metody, sposoby obrony fundamentów europejskiej kultury. Nie jestem pewien, czy nie wyczerpały one swojego potencjału obronnego. Z kolei, czy chrześcijańscy apologeci, przede wszystkim ci z pierwszych wieków, nie sięgali głębiej, czy nie chodziło im poza obroną, także o przemianę podstaw myślenia?
Uświadamiają to sobie teologowie fundamentalni, których dyscyplina – jeśli dobrze ją rozumiem – przeszła ciekawą drogę. Po Soborze Watykańskim II stępiono ostrze apologii na korzyść poszukiwania sprzymierzeńców i anonimowych chrześcijan. Działo się to na fali posoborowej zmiany w podejściu do świata. Paweł VI mówił na zakończenie Soboru: „zamiast deprymujących diagnoz, zachęcające lekarstwa, zamiast złowrogich przewidywań, w stronę świata współczesnego wysłaliśmy z Soboru przesłanie pełne zaufania” [Paweł VI, Ostatnia Sesja Soboru Watykańskiego II, 7 grudnia 1965 r ].
W tej atmosferze złagodzono sposób reagowania na ataki przeciwników, co jednak przeciwników nie zmieniło w sprzymierzeńców, nie zmniejszyło ilości błędów w myśleniu o Bogu, nie mówiąc już o wrogim nastawieniu do chrześcijaństwa czy Kościoła katolickiego. Powraca się więc do apologii, szukając sojuszników wśród różnych autorów – że wymienię za ks. Seweryniakiem –: Chesterton, Frossard, Messori, Ratzinger, Weigel, Żychiewicz, Zięba, Lisicki, Ziemkiewicz, Kowalczyk czy Terlikowski.
Podejrzewam, że niektórzy z tych autorów, zwłaszcza publicyści prawicowi, sami mogą być zażenowani tytułem apologety. Inna sprawa, czy są w stanie udźwignąć trud połączenia obrony chrześcijaństwa przed przeciwnikami z zewnątrz i z wewnątrz, a więc obrony swojego chrześcijaństwa przed fideizmem, fundamentalizmem i faryzeizmem. Mówiąc wprost, czy może być apologetą chrześcijańskim ktoś, kto nieustannie krytykuje papieża Franciszka, wie lepiej niż Papież jak powinien wyglądać Kościół, wybiórczo broni tradycji, wątpi w obecność Ducha Świętego w Kościele Jezusa Chrystusa?.
W tym kontekście zastanawiam się, jakim apologetą jest ks. prof. A. Kobyliński, znany komentator i reformator Kościoła w Polsce i na świecie. Ks. Profesor zdążył już zidentyfikować schizmę w Kościele, uważa, że prostą drogą podążamy do anglikanizmu, mamy wewnętrzne pęknięcie i fragmentaryzację doktrynalną w Kościele, napierają na nas wspólnoty zielonoświątkowe [pentekostalizacja], a globalne zmiany powodują dekonfesjonalizację, czyli powstanie chrześcijaństwa synkretycznego. „Mamy nową reformację” – puentuje ks. Kobyliński [por. Rewolucja bergoliańska, z ks. prof. A. Kobylińskim rozmawia G. Górny, „Sieci” 2019, nr 46, s. 66-69].
Wobec takich twierdzeń bezradny wydaje się być nawet ks. prof. Seweryniak. Nie umieszcza nazwiska ks. A. Kobylińskiego wśród współczesnych apologetów.